Kara wydaje się bardzo dyskusyjna, nawet biorąc pod uwagę upór z jakim rząd Orbana dążył do konfliktu z Brukselą.

Wątpliwości budzi zarówno rozmiar sankcji, jak i moment ich wprowadzania w życie. Zawieszenie wypłaty części funduszy unijnych może obniżyć przyszłoroczny wzrost gospodarczy nad Dunajem o około pół punktu procentowego. Rządowi węgierskiemu trudno będzie przejść nad tym obojętnie, szczególnie że tegoroczny wzrost ma być i tak bliski zera. Wprowadzane obecnie sankcje unijne mogłyby więc łatwo podciąć skrzydła niemrawemu ożywieniu.

Decyzja ministrów finansów UE uwypukla również paradoksy kryjące się za nowym pakietem fiskalnym. Otóż kraje borykające się z głębokim spowolnieniem gospodarczym i wynikającym z tego wzrostem deficytu mogą być zmuszone do zaciskalnia pasa, pogarszając tylko swoją sytuację. W niektórych przypadkach żądanie zacieśnienia fiskalnego ma więcej wspólnego z polityką niż gospodarką. Na przykład UE jako warunek wycofania sankcji wobec Węgier stawia redukcję deficytu o dodatkowe pół punktu procentowego PKB. Tylko, że różnica między deficytem na poziomie 2,5 i 3,0% PKB jest tak niewielka, że powyższe żądania nie mają większego ekonomicznego sensu. No chyba, że celem jest pokazanie innym krajom, że tym razem polityczna presja jest wyjątkowo silna.

Jedno z podstawowych pytań sprowadza się do tego czy podobne sankcje zostałyby wprowadzone w przypadku innnych, większych i bardziej wpływowych gospodarek. Już w przypadku Węgier część  krajów UE opierała się tak szybkiej i bolesnej karze. Ciekawe co się stanie gdy kolej przyjdzie na Hiszpanię? Chętnych do wymierzania kary może być jeszcze mniej...

Autor jest głównym ekonomistą  banku Citi Handlowy.