Ale o tym, że może grozić nam brak energii już za trzy lata, publicznie nie mówi się wcale. Szkoda, bo w środowisku ekspertów temat jest żywy od lat i mimo nawoływania o inwestycje, niewiele zrobiono, by to ogromne ryzyko ograniczyć.

Najgorsze obawy o bezpieczeństwo dostaw energii potwierdził także  po raz pierwszy  państwowy Urząd Regulacji Energetyki. W swoim rocznym sprawozdaniu z działalności ocenił, że po 2015 roku mogą wystąpić przerwy w dostawach prądu z powodu niedoboru mocy. A ubytki mocy zaczną się już od przyszłego roku, bo po otwarciu nowego bloku w elektrowni w Bełchatowie przez największego producenta  Polską Grupę Energetyczną  kolejne duże inwestycje zostaną uruchomione dopiero w 2016 roku. Tymczasem do 2015 roku PGE wyłączy jeszcze kilka bloków, w tym w Elektrowni Dolna Odra oraz w Turowie.

Zgodnie z najnowszymi danymi Eurostatu polscy odbiorcy indywidualni płacą za kilowatogodzinę energii elektrycznej wraz z podatkami średnio prawie 0,14 euro (ok. 0,58 zł). To niedużo, jeśli weźmiemy pod uwagę takie kraje jak Dania czy Niemcy, gdzie płaci się za prąd dwa razy więcej.

Ale czy jest jakikolwiek sens porównywać te ceny, nie wspominając przy okazji o różnicy w dochodach Niemców i Polaków? Po uwzględnieniu siły nabywczej ludności okazuje się, że jesteśmy w czołówce krajów Unii Europejskiej pod względem cen energii. Sytuacja będzie jeszcze gorsza, bo pensje rosną wolno, a deficyt energii spowoduje, że następować będzie wzrost cen. Jest też masa strukturalnych problemów, które sami sobie tworzymy.

Warto więc zadać polskim władzom parę pytań. Dlaczego wszelkie przetargi prowadzone są przez państwowe firmy energetyczne tak opieszale? Czemu trzeba czekać tak długo na decyzje środowiskowe, uruchamiające inwestycje? Dlaczego prywatyzacja grup energetycznych przebiega tak niemrawo? I kiedy będziemy mieli do czynienia z realną konkurencją między energetycznymi molochami? Wszystko wskazuje na to, że prędzej zgaśnie nam światło.