Już wcześniej firmy inwestujące w OZE oburzały się, że resort gospodarki zamierza zmniejszyć wsparcie, jakie otrzymują. Teraz swoje uwagi dorzuca do projektu ministerstwo finansów. Według resortu kierowanego przez Jacka Rostowskiego okres jakiegokolwiek wsparcia dla OZE nie powinien wykraczać poza rok 2020.
Można by powiedzieć po prostu - i dobrze. Gdyby nie to, że Polska potrzebuje inwestycji w OZE, aby wypełnić unijne normy dotyczące udziału w bilansie energetycznym zielonej energii.
Branżowi eksperci biją na alarm. Ich zdaniem takie ograniczenie zabije większość inwestycji, ponieważ w wielu przypadkach, szczególnie tych największych, okres zwrotu przekracza 10 lat. A skoro tak – nie będzie możliwości w pełni wykorzystać wsparcia. Ewentualna zmiana przepisów najbardziej zaszkodzi firmom, które prowadzą właśnie znaczące projekty – przygotowywały się przecież do inwestycji z określonym planem, uwzględniającym rządowe wsparcie.
Nie najlepszym pomysłem jest też traktowanie w ten sam sposób wszystkich projektów: elektrownie węglowe współspalające biomasę niewiele mają wspólnego z farmami wiatrowymi; powinno być to widoczne także w przygotowywanych regulacjach. Przedstawiciele branży OZE muszą też jednak zdawać sobie sprawę z otoczenia, w jakim działają. Nie są jedynym sektorem, którego w taki czy inny sposób dotyka kryzysowe zaciskanie pasa.
Trudno o zachowanie sowitych dopłat do zielonej energii w sytuacji, gdy cięte są wydatki na szereg bardziej istotnych z punktu widzenia gospodarki przedsięwzięć, choćby na inwestycje infrastrukturalne. Z pustego i Salomon nie naleje. A już na pewno nie minister Rostowski.