Lider rządzącej w Polsce partii twierdzi, że euro służy tylko najsilniejszym gospodarkom Europy, jak Niemcy czy Holandia. A niedawne wyliczenia niemieckiego think-tanku Centrum ds. Polityki Europejskiej (CEP) zdają się to potwierdzać. Niemcy są głównymi beneficjentami unii walutowej?
To nonsens, który bierze się z wąskiego patrzenia na korzyści i koszty związane z euro. Gdy unia walutowa powstawała, Komisja Europejska oceniała, że przyspieszy ona konwergencję gospodarczą krajów UE. Tymczasem różnice w poziomie rozwoju zaczęły rosnąć. Stało się tak, bo dla niektórych – zwłaszcza Niemiec i Holandii – euro jest walutą za tanią, a dla innych – np. Grecji i Włoch – za silną. W tym sensie Niemcy na euro korzystają: słaba waluta ułatwia naszym firmom eksport. Ale ta korzyść jest niebezpieczna, bo zaburza konkurencję. W przeszłości, gdy marka była za słaba, dochodziło do jej rewaluacji. Uderzało to w eksporterów, ale na dłuższą metę wymuszało wzrost ich produktywności i konkurencyjności opartej na trwalszych podstawach. Tę kursową, złudną korzyść trzeba zestawić z kosztami członkostwa w unii walutowej.