Lider rządzącej w Polsce partii twierdzi, że euro służy tylko najsilniejszym gospodarkom Europy, jak Niemcy czy Holandia. A niedawne wyliczenia niemieckiego think-tanku Centrum ds. Polityki Europejskiej (CEP) zdają się to potwierdzać. Niemcy są głównymi beneficjentami unii walutowej?
To nonsens, który bierze się z wąskiego patrzenia na korzyści i koszty związane z euro. Gdy unia walutowa powstawała, Komisja Europejska oceniała, że przyspieszy ona konwergencję gospodarczą krajów UE. Tymczasem różnice w poziomie rozwoju zaczęły rosnąć. Stało się tak, bo dla niektórych – zwłaszcza Niemiec i Holandii – euro jest walutą za tanią, a dla innych – np. Grecji i Włoch – za silną. W tym sensie Niemcy na euro korzystają: słaba waluta ułatwia naszym firmom eksport. Ale ta korzyść jest niebezpieczna, bo zaburza konkurencję. W przeszłości, gdy marka była za słaba, dochodziło do jej rewaluacji. Uderzało to w eksporterów, ale na dłuższą metę wymuszało wzrost ich produktywności i konkurencyjności opartej na trwalszych podstawach. Tę kursową, złudną korzyść trzeba zestawić z kosztami członkostwa w unii walutowej.
Chodzi panu o koszty pomocy dla państw z południa strefy euro? To formalnie tylko pożyczki.
Nie tylko. Po pierwsze, proszę zwrócić uwagę na nierównowagi w systemie Target2 (system rozliczeń międzybankowych). Niemcy mają w nim dodatnie saldo w rozliczeniach m.in. z Grecją i Włochami. To forma kredytowania tych państw przez Niemcy, ale nie mamy żadnej gwarancji, że zobowiązania zostaną kiedykolwiek uregulowane. Do tego dochodzi ryzyko związane z ratowaniem zadłużonych krajów. Zaangażowanie Niemiec w Europejski Fundusz Stabilizacji Finansowej (EFSF) i Europejski Mechanizm Stabilizacyjny (ESM) to łącznie niemal 340 mld euro. To nas naraża na gigantyczne straty w razie bankructwa któregoś z krajów. O tych mechanizmach i związanym z nimi ryzykiem nie było mowy, gdy strefa euro była tworzona. Rodzą one pokusę nadużycia, sprawiają, że łatwiej prowadzić nieodpowiedzialną politykę fiskalną. Kredyty udzielone Grecji będą spłacane od 2032 r. To de facto oznacza ich umorzenie. Przecież wtedy u władzy nie będzie już żadnych polityków, którzy doprowadzili do problemów tego kraju. Po trzecie, na straty narażony jest EBC, który na ogromną skalę skupował obligacje skarbowe zadłużonych państw. Gdyby Niemcy wiedzieli, że EBC będzie prowadził taką politykę pieniężną, nigdy nie zgodziliby się na rezygnację z marki. Członkostwo w unii walutowej to rażąca polityczna porażka niemieckich polityków. Jesteśmy największą gospodarką Europy, a w EBC mamy do powiedzenia tyle samo, co Luksemburg czy Cypr.
Bezpośrednio po utworzeniu strefy euro Niemcy nie były wcale silną gospodarką. Przeciwnie, często określane były mianem „chorego człowieka Europy". Zmieniły to dopiero reformy rynku pracy z 2004 r. Czy to nie oznacza, że reżim walutowy ma drugorzędne znaczenie dla sukcesu gospodarczego, a kluczowe są reformy strukturalne?