Tymczasem w naszym kraju panuje na ten temat cisza. W Sejmie trwa wściekła walka o nazewnictwo sądów, oznakowanie (albo likwidację) fotoradarów, parametry brzozy i zapłodnienie in vitro, ale o gospodarce nikt nie dyskutuje. Trzej ministrowie, którzy jako jedyni prowadzili realne działania na jej rzecz, zostali zdymisjonowani. W rządzie nie ma już ministra Jarosława Gowina, który uwalniał zawody. Waldemara Pawlaka, który starał się znieść bariery hamujące przedsiębiorczość, odwołali koledzy z PSL. A ministra Mikołaja Budzanowskiego, który starał się zorganizować wydobycie gazu łupkowego, w rzeczywistości zdymisjonowano dlatego, że nie miał politycznego zaplecza.
Na polu walki został wicepremier Rostowski. On zaś jedyną szansę na wyjście ze spowolnienia widzi w nonsensownym dokręcaniu śruby podatkowej oraz ograbieniu funduszy emerytalnych. Przy czym trzeba dodać, że zmuszanie podatników do płacenia wyznaczonych prawem haraczy jest rzeczą zasadną. Problematyczne są tylko proponowane metody.
Gdy przed pięcioma laty mieliśmy w gospodarce podobną sytuację, rząd starał się jeszcze walczyć. Obok rzeczywistych działań – czasami szkodliwych (podniesienie VAT) – prowadzona też była propaganda zielonej wyspy (co wówczas krytykowaliśmy). Dziś nawet tego nie ma.
Komunikat Ministerstwa Finansów potwierdza jedynie, że jest źle, ale jako winnego (dodatkowego) wskazuje mroźną zimę. Nie ma mowy o żadnych działaniach resortu w tej trudnej sytuacji ani o zmianach w budżecie. Jeszcze gorzej jest w komunikacie Ministerstwa Gospodarki. Nie ma w nim w ogóle mowy o PKB.
Trzeba więc mieć nadzieję, że ekonomiści się nie mylą i od teraz zacznie się poprawa. Ale co oni uważają za poprawę? Wzrost w granicach 1,5 proc. nikogo nie może satysfakcjonować. Bo to oznacza, że pozostaniemy skansenem Europy, skąd wszyscy będą wyjeżdżać do pracy za granicę.