Rząd proponuje, by najniższe wynagrodzenie w 2014 r. wzrosło do ok. 1680 zł, czyli o 5 proc. w stosunku do 1600 zł w 2013 r. Organizacja pracodawców Konfederacja Lewiatan, mówi o 1688 zł, a obie propozycje wzrostu to mniej więcej minimum wynikające ze ustawy. NSZZ Solidarność nie przedstawiło jeszcze oficjalnego stanowiska, ale wiadomo, że związkowców wcale te propozycje nie zadowalają.
Jeśli płaca minimalna wzrośnie do 1680, będzie stanowić ok. 45 proc. przeciętnego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw za 2012 r. Wydaje się, że to w miarę bezpieczny poziom. Większość opracowań naukowych wskazuje bowiem, że ustawowo najniższe zarobki nie szkodzą gospodarce, dopóki nie przekraczają 50 proc. tych średnich. Problem jednak w tym, że średnia średniej nie równa. W biedniejszych regionach, gdzie płace w firmach są po prostu niższe niż w Warszawie czy na Śląsku, płaca minimalna zaczyna już przekraczać połowę przeciętnej. Przykładowo – w woj. lubuskim 1680 zł to ok. 52,1 proc. średniej w przedsiębiorstwach (za I kw. 2013 r.), na Podkarpaciu – 52,4 proc., a woj. warmińsko-mazurskim – 53,5 proc. Stopa bezrobocia na Warmii i Mazurach w marcu 2013 r. wyniosła 22,3 proc. (najwięcej w kraju), na Podkarpaciu – 16,9 proc., a woj. lubuskim – 16,8 proc. (przy średniej dla Polski 14,3 proc.).
Na razie nie słychać jednak, by na forum rządowym prowadzona była poważna dyskusja o zróżnicowaniu regionalnym płacy minimalnej. A szkoda, bo przykładów że jest to możliwe nie brakuje – tak jest np. w USA, Kanadzie czy Japonii.