I będzie to, bez względu na wynik jedno z ważniejszych wydarzeń ekonomicznych i politycznych w Polsce. Ekonomię stawiam tu na pierwszym miejscu, bo gotów jestem twardo bronić tezy, iż reforma samorządowa jest najbardziej udaną zmianą systemową w Polsce. Polska lokalna w chwili przełomu ustrojowego była w stanie strasznym i w niej właśnie dokonała się największa zmiana na lepsze. Zmiana ta dokonywała się stopniowo i być może dlatego, tak jak z dorastaniem naszych dzieci (cudze dzieci, które widzimy rzadko, dorastają szybciej), nie jest na co dzień postrzegana. Wystarczy jednak chwila refleksji, że nasze miasta, miasteczka i wioski zaczynają przypominać to, co pod podobnymi nazwami występuje na świecie. Prawda, że swoją rolę w modernizacji czy często tworzenia od postaw niezbędnej dla wygodniejszego życia infrastruktury lokalnej odegrały fundusze unijne. Fundusze te jednak płynęły nie tylko do samorządów, a samorządy potrafiły je sprawnie – sądzę, że najlepiej z wszystkich beneficjentów – wykorzystać. Dość sprawnie radzą sobie także z zadaniami zleconymi, które tak chętnie, nie przekazując wystarczających środków zrzuca na nie administracja centralna. I, co nie bez znaczenia, cele swoje realizują powiększając zadłużenie w stopniu mniejszym niż czyni to Państwo Polskie.
Ważnym czynnikiem owego oddolnego rozwoju jest wykształcanie się kadry polityków i menedżerów komunalnych. I znowu przypomnieć tu należy, że w latach dziewięćdziesiątych w wyborach lokalnych startowali kandydaci rekrutujący się z trzeciego garnituru polityków, dobierani zgodnie ze starą zasadą - do niczego się nie nadaje, niech rządzi miastem czy gminą. W zmianie takiego nastawienia decydujące znaczenie miało wprowadzenie przed jedenastu laty zasady bezpośrednich wyborów prezydentów, wójtów i burmistrzów. Partie, chcąc odnieść sukces musiały wystawiać kandydatów wyrazistych, a ci, po zwycięstwie, musieli rządzić dobrze, aby mieć szanse na reelekcję. I tu wydarzyła się rzecz ciekawa, bo lokalni bossowie, pochodzący z partyjnego nadania bardzo szybko się usamodzielnili, rozluźniając związki z politycznym mocodawcą. Tak stało się, między innymi, w: Poznaniu, Wrocławiu, Katowicach, Gdyni czy Lublinie, a więc miastach uchodzących za najlepiej zarządzane.
Swoje znaczenie w owym „progresie komunalnym" odgrywała też możliwość odwołania kiepsko sprawujących się władz drogą lokalnego referendum. Jest to, bez względu na to jak często i z jakim skutkiem wykorzystywany, czynnik dyscyplinujący, w znacznej mierze zabezpieczający przed alienacją władzy. Zwłaszcza, że możliwość jego zastosowania jest chyba optymalna, bo utrudnia przeprowadzanie referendum jedynie dla politycznej hucpy, ale czyni je możliwym, kiedy mieszkańcy rzeczywiście są niezadowoleni. I dlatego uważam, ze jakiekolwiek zmiany w obowiązujących przepisach byłyby niekorzystne. Uważam także, że wszelkie próby dyskredytowania tej formy demokracji przez nawoływanie do bojkotu są działaniem szkodliwym. Co prawda referenda kosztują i są okazją do nie zawsze czystych politycznych gierek (ale widział kto „czysta politykę"?), ale korzyści są znacznie większe. Bo, bez względu na wynik, Warszawa na referendum – poprzez podwyższenie wymagań w stosunku do władców – na pewno zyska.