I zapowiedział przyjęcie przez rząd „już za dwa tygodnie" projektu ustawy mającej ułatwić poszukiwania i wydobycie gazu ze źródeł niekonwencjonalnych.
Mówiąc po ludzku, po dwóch latach dreptania w miejscu, spierania się o różne rozwiązania dotyczące poszukiwań, wydobycia i opodatkowania gazu, rząd nareszcie zrozumiał, że nie dzieli się skóry na niedźwiedziu. Lepiej późno niż wcale.
Szkoda tylko, że po drodze z poszukiwań w Polsce w półtora roku wycofało się aż siedem zagranicznych firm, w tym tak znane jak ExxonMobil czy Eni. Zniechęciły je warunki geologiczne, które okazały się dużo trudniejsze niż w ogarniętych łupkowym boomem Stanach Zjednoczonych. Ale przede wszystkim niedająca sobie rady polska biurokracja.
Branża naftowa alarmowała niedawno na łamach „Rzeczpospolitej", że udzielenie koncesji lub zmiana jej warunków potrafiły zająć naszym urzędnikom ponad rok, podczas gdy firmy potrzebują szybkiej zgody choćby na pogłębienie otworu. W każdym biznesie czas to pieniądz, a w tym szczególnie. Opóźnienia kosztują w sumie setki milionów złotych, twierdzą firmy.
Na geologię nic nie poradzimy, ale biurokrację powinniśmy byli okiełznać. I to już dawno. Biorę przeto za dobrą monetę zapowiedź rządu, że od dziś droga nafciarzy przez ministerstwa będzie różami usłana. Dobrym sygnałem jest choćby rezygnacja z budowy Narodowego Operatora Kopalin Energetycznych. Powstanie takiego supernadzorcy nie podobało się branży. Jego uprawnienia otrzymają istniejące już instytucje.