Jak to możliwe, skoro – jak wynika z badań – ceny w Polsce, przynajmniej żywności, nie należą do najwyższych w Europie? To bardzo proste: cały czas mamy poczucie, że nie jesteśmy w skali UE bogatym narodem. Nie wymieniamy auta co cztery lata, a sprzętu AGD co dwa. Wybierając się na tygodniowe zakupy do supermarketu, raczej trafiamy do Biedronki czy Lidla, a nie do Almy albo Piotra i Pawła.
Niewielu z nas ma też w swojej szafie ciuchy Versace czy Dolce & Gabana. Nie oznacza to, że nie chcielibyśmy mieć, jednak jeśli przeliczymy, na jakie zakupy wystarczą nasze pensje, okazuje się, że stać nas na mniej niż bogatsze narody.
Tak więc chociaż ceny w Polsce może nie są najwyższe i odwiedzający nas obcokrajowcy cenią sobie zakupy w naszym kraju, to my, Polacy, tak komfortowo czuć się nie możemy.
Tłumaczy to też fakt, że specjalista – lekarz, informatyk czy finansista – woli pracować i zarabiać w Niemczech czy Anglii, bo z tamtejszą pensją stać go na o wiele więcej. Jednocześnie jednak musimy pamiętać, że tamtejsze gospodarki na swoją obecną pozycję, bogactwo, poziom PKB, a co za tym idzie również poziom wynagrodzeń i ich siłę nabywczą pracowały dziesiątki lat.
My jesteśmy stosunkowo młodą gospodarką. 25 lat wolnego rynku możemy uznać za ogromny sukces, ale w obliczu poziomu życia na Zachodzie widzimy, ile jeszcze mamy do zrobienia. Niwelowanie różnic potrwa. Chcielibyśmy, aby dysproporcje w poziomie życia, sile nabywczej, bogactwa społeczeństw zniknęły w ciągu najbliższych kliku lat.