Nic dziwnego, że pojawiają się kolejni chętni, żeby zarobić na obsłudze tych transferów. W opinii niektórych z nich jednym z najważniejszych argumentów za tym, by powierzyć pieniądze właśnie im, jest zaoferowanie jak najniższej prowizji za pośrednictwo.
Tak się bowiem składa, że prowizje płacone bankom, głównym graczom na rynku pośrednictwa finansowego, za przelewy zagraniczne są znacznie wyższe niż za krajowe. Niby w Unii Europejskiej mamy wspólny rynek, niby komisarze w Brukseli robią co mogą, żeby znosić kolejne bariery w obrocie wewnątrzunijnym, ale wielu zasiedziałym na rynku firmom zmiana sytuacji zupełnie się nie opłaca. Wystarczy przypomnieć, z jak wielkimi oporami spotkała się początkowo propozycja obniżenia stawek w roamingu.
Wprawdzie polskie banki już kilka lat temu zauważyły skalę emigracji zarobkowej z Polski i niektóre z nich przygotowały nawet specjalne produkty skierowane do pracujących za granicą, ale najwyraźniej sektor uznał, że takie pomysły są za drogie i nie przekładają się na odpowiednie zyski, więc lepiej się skupić na standardowych działaniach w kraju. Oferta dla emigrantów to wciąż nisza, w dodatku często traktowana jak chwyt marketingowy.
Tę sytuację wykorzystują na szczęście inni gracze. Żeby dostarczyć tanio pieniądze do kraju, nie trzeba ich wieźć w portfelu czy walizce. Jest już wybór firm, którym można je powierzyć. Ale w tym biznesie wysokość opłat to nie wszystko. Liczy się też bezpieczeństwo transakcji i zaufanie klientów. Dlatego nowi na tym rynku muszą brać pod uwagę, że może być trudno przekonać imigrantów, by ciężko zarobione pieniądze powierzyli mało znanym firmom.
Waldemar Grzegorczyk