Najpierw mieliśmy rodzaj bokserskiego pojedynku. Kto jednak oczekiwał wielkich emocji, tryskającej krwi i nokautujących ciosów, bardzo się zawiódł. Fakt, iż w roli bokserów wystąpiły dwie delikatne z natury panie, spowodował, że żadna krew się nie polała. Zamiast eksplozji testosteronu z ringu wiało nudą, którą starali się rozproszyć młodzi kibice (skandujący coś od rzeczy i udający, że oglądają pasjonujący pojedynek).
Następnego dnia mieliśmy za to rodzaj Hyde Parku – wypowiedzieć mógł się przedstawiciel każdej partii, co teoretycznie mogło oznaczać już nie tylko boks, ale wręcz wolnoamerykankę. Mogły lecieć wybite zęby i trzaskać kości. I co? I znowu nic, nawet Janusz Korwin-Mikke zadowolił się paroma nieszkodliwymi bon motami.
Miała być debata nad Polską. Było powtarzanie banałów i ogólników. Dzięki temu mogliśmy się utwierdzić w przekonaniu, że wszystkie partie chcą zwiększyć płace Polaków, nie chcą podwyższać podatków (co najwyżej inaczej je rozkładać), nie godzą się ze wzrostem zadłużenia państwa. Jeśli chcą wzrostu wydatków, to wiedzą, jak go sfinansować (choć póki co tę wiedzę zachowują dla siebie). Znają tajne sposoby na to, by młodzi Polacy nie byli już zainteresowani emigracją, choć na zachodzie Europy nadal wydajność pracy i płace są trzy–cztery razy wyższe niż w Polsce. Skoro tak – to kto wie, może wszystkie partie mogłyby już obecnie, przed wyborami, zacząć dyskusję w sprawie jednoczesnej realizacji wszystkich programów naraz, przynajmniej w sferze gospodarczej?
To oczywiście tylko mój gryzący sarkazm – w planach gospodarczych mamy jednak do czynienia z większymi różnicami. Niby cele na oko wyglądają podobnie, ale punkt wyjścia jest inny. Jedni uważają, że Polska nieźle sobie radzi i trzeba tylko nadal poprawiać sytuację. Dla innych znajduje się w ruinie, a początkiem zmian powinno być zdemontowanie pendolino, bo jeździ między Warszawą a Krakowem i Gdańskiem, a nie między Radomiem i Lubartowem, więc denerwuje ludzi. A dla jeszcze innych Polska w ruinie nie jest, ale trzeba ją najpierw w ruiny obrócić, żeby coś zmienić.
Ale jedna rzecz była na pewno wspólna. Pytania dziennikarzy o świat, o globalne problemy, nie wywoływały żadnej reakcji. To, że sytuacja w Chinach może prowadzić do nowej fali globalnego kryzysu, że Unii może grozić paraliż, że z Afryki i Azji mogą przybyć do Europy nie setki tysięcy, ale dziesiątki milionów imigrantów, nikogo nie obchodziło. Byle były unijne pieniądze, reszta nie ma znaczenia. Jak pisał Wyspiański, „niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna".