Bez dobrych regulacji rozwój nie przyspieszy

Kumulacja zaniechań w sferze reform powinna stanowić wyrzut sumienia klasy politycznej. Skala nierozwiązanych, ale łatwo rozwiązywalnych problemów jest bowiem bardzo poważna.

Publikacja: 03.11.2015 20:00

Prof. Tomasz Siemiątkowski

Prof. Tomasz Siemiątkowski

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Rozwój gospodarczy Polski, jaki nastąpił w ostatnim ćwierćwieczu, osiąga najprawdopodobniej (bądź już osiągnął) swoje apogeum, jeśli  chodzi o tzw. etap transformacyjny. To, co już osiągnęliśmy, było łatwiejsze od celu, który przed nami (tj. dalszy rozwój), a to z tej przyczyny, że dynamika wzrostu zacofanej gospodarki po jej uwolnieniu była ex definitione większa, wychodząc z „martwego" punktu, aniżeli będzie, biorąc jako punkt wyjścia obecny moment.

Kolejny etap rozwoju możliwy będzie jedynie, jeżeli skutecznie włączymy się do międzynarodowego wyścigu gospodarczego. Naturalnie zatem jawi się pytanie o instrumenty, których zastosowanie pozwoli nam to osiągnąć. Jest ich rzecz jasna wiele, ale zatrzymajmy się nad jednym z nich – nad regulacjami prawnymi. Mają one charakter poniekąd wtórny i służebny w procesie rozwoju gospodarczego, aczkolwiek ich bardzo poważne znaczenie zostało już bezdyskusyjnie przyjęte w ekonomii instytucjonalnej. Szczególnie istotne jest w obecnych czasach. Był bowiem – krótki co prawda, ale był – okres, kiedy światem zawładnęła pewna fantazja: że to nie regulacje prawne, ale mechanizmy samoregulacyjne oraz niewidzialna ręka rynku będą wystarczające. A teza o przeregulowaniu była hitem w skali świata. Dopiero kryzys finansowy lat 2007–2008 podważył „teorię samoefektywności rynku".

Kluczowy w moim przekonaniu w Polsce jest deficyt – i to nie regulacji, ale reform, które stanowiłyby jeden z elementów umożliwiających wysoką dynamikę rozwoju gospodarczego. Kumulacja zaniechań w tej sferze powinna stanowić wyrzut sumienia klasy politycznej co najmniej ostatnich 15 lat, jeśli przyjmiemy nawet, że pierwsze dziesięć lat transformacji potrzebne było na „gaszenie pożarów". Skala nierozwiązanych, ale łatwo rozwiązywalnych problemów jest bowiem bardzo poważna.

Priorytety dla reformatorów

Po pierwsze, system podatkowy. Nadmiernie rozbudowany, nieczytelny, niespójny, opresyjny dla podatnika, ale też niewydolny. Ostatnie zmiany są dobrym prognostykiem, ale niestety nie są w żadnym stopniu wystarczające, aby uczynić ten obszar obliczalnym dla przedsiębiorcy. Jednocześnie jest to system całkowicie nieszczelny, proszący się wręcz o wyłudzenia (szacowane na 40–50 mld samego VAT, tj. równowartość tegorocznego deficytu budżetowego i o wiele więcej aniżeli budżet polskiej armii). Jednym słowem: fatalny dla przedsiębiorców, niedobry dla państwa, czyli qui pro quo.

Po drugie, opłakany stan prawa zamówień publicznych, gdzie „rządzi" najniższa cena jako istotne kryterium wyboru wykonawcy zamówienia, a doświadczenie, wiedza, płynność finansowa, czy posiadanie stosownych zabezpieczeń nie mają dla zamawiającego częstokroć znaczenia. Nie mają, bo mogą nie mieć. Efekty niewłaściwych praktyk tego rodzaju widać było w projektach budowy poszczególnych odcinków autostrad, a już anegdotyczne są opowieści o konieczności ponownego tłumaczenia unijnych aktów prawnych i publikowania w nowej wersji w Dzienniku Urzędowym UE w trybie corrigendum, bo wybrany w przetargu publicznym wykonawca proponujący najniższą cenę za tłumaczenie nie miał po prostu kompetencji.

Złe praktyki wynikają ze złego prawa (rozłożenia akcentów w ustawie – Prawo zamówień publicznych), ale wiążą się również z kolejnym problemem – złym stanem tzw. prawa urzędniczego oraz ogólnej atmosfery panującej w świecie urzędniczym, a wynikającej z braku stosownych regulacji i zabezpieczeń. Rzecz sprowadza się do paraliżującego strachu urzędników przed znalezieniem się w kontekście korupcyjnym w związku z decyzjami finansowymi względem przedsiębiorców. To skutkuje w praktyce unikaniem odpowiedzialności za podejmowane decyzje, tj. ich niepodejmowaniem. Zmiana tego stanu rzeczy wymaga nie tylko zmiany atmosfery, ale również takich rozwiązań prawnych, które pozwolą decydentom na pozbawione strachu podejmowanie decyzji, zawierając nieopresyjne mechanizmy umożliwiające czy raczej znacznie utrudniające zachowania korupcyjne.

Po trzecie, prawo budowlane. Określane mianem buszu przepisów, stajni Augiasza etc. i co najistotniejsze, blokujące procesy inwestycyjne i rozwój nieruchomości – ergo: odstraszające inwestorów, w tym zagranicznych. To, co przy tym jest zdumiewające, to brak projektu utworzonej i powołanej w 2012 r. Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Budowlanego. Jej celem było uporządkowanie przepisów regulujących proces inwestycyjno-budowlany poprzez zintegrowanie w jednym kodeksie większości przepisów tak, aby uwolnić energię budowlaną w Polsce, zastępując kilkanaście ustaw i kilkadziesiąt rozporządzeń wydanych przez różne resorty.

Sytuacja wydawała się wyjątkowo komfortowa, bo już w 2010 r. zarys kodeksu budowlanego (zawierający jego pełny intelektualny zrąb) ogłosił prof. Zygmunt Niewiadomski – światowej klasy ekspert w zakresie prawa procesu inwestycyjnego i planowania przestrzennego. Ostatecznie uchwalenie kodeksu zaplanowano na koniec obecnej kadencji parlamentu i był on etapami opracowywany do 2014 r. Tymczasem dzisiaj mija niemalże rok od dnia rezygnacji przewodniczącego Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Budowlanego – wspomnianego prof. Zygmunta Niewiadomskiego – pomysłodawcy i twórcy pierwszych założeń kodeksu, a projekt tego dokumentu pozostał jedynie wspomnieniem.

Wreszcie czwarty i powtórzmy: przykładowy jedynie, deficytowy obszar regulacyjny to grupa kapitałowa Skarbu Państwa. Jeśli przyjąć, co wydaje się oczywiste, że spółki Skarbu Państwa, co najmniej strategiczne, powinny stanowić instrument polityki gospodarczej, to jako konieczne jawi się prawne przesądzenie pozycji i kompetencji ministra Skarbu Państwa, który powinien być usytuowany jako organ zarządzania aktywami Skarbu Państwa i móc zachowywać się wobec spółek strategicznych jak organ ich spółki matki, którą Skarb Państwa w istocie jest. Droga do tego celu wiedzie przez uchwalanie wreszcie dobrej ustawy o Skarbie Państwa oraz oczekiwanej, ba – sygnalizowanej od dziesięciu lat przez kolejne rządy ustawy o nadzorze właścicielskim, która mogłaby nie tylko wprowadzić ład kompetencyjny i merytoryczny w spółkach grupy kapitałowej Skarbu Państwa, ale również zawierać mechanizmy chroniące te podmioty przed tzw. kapitalizmem politycznym, mającym na efektywność gospodarczą wpływ zabójczy.

Skończyć z konformizmem

Przykłady zaniechania ustawodawcy polskiego można mnożyć dalej, choćby przewlekłość postępowań w sprawach gospodarczych. Od lat wiemy, że sędziowie są co najwyżej przeciętnie wynagradzani, przepracowani, a sądownictwo źle zorganizowane i wciąż zachowujemy się infantylnie, ale i trywialnie, mówiąc o braku środków, a zapominając, że bez dobrego wymiaru sprawiedliwości (sprawnego, dofinansowanego, bardzo dobrze zorganizowanego) nie zbudujemy nie tylko silnej gospodarki, ale co ważniejsze – silnego państwa.

Wskazanie remediów, które pozwolą wypełnić luki regulacyjne, wynikające z popełnianych uporczywie zaniechań, wymaga wpierw ustalenia przyczyn tej zdumiewającej indolencji w najczystszej postaci. Pytanie tylko czyjej – oczywiście nie ustawodawcy (choć formalnie tak), ale elit politycznych, które przez ostatnie 15, a nawet 20 lat sprawowały rządy, posiadając parlamentarną większość. To one, opanowane przez polityczny konformizm, chęć utrzymania władzy, polityczną poprawność (choć to w mniejszym stopniu) i wreszcie pozbawione determinacji w realizacji wyborczych programów, zaniechały działań, tworząc opisaną, niejedyną, rzecz jasna, blokadę rozwoju gospodarczego Polski. Blokadę uniemożliwiającą dalsze uwolnienie przedsiębiorczości – już prowadzonej, ale i nowej – jak też napływ kolejnych inwestycji globalnych.

Międzynarodowy wyścig gospodarczy zakłada konkurowanie krajów (competition for doing business) i my nie możemy pozostać w blokach, choć poniekąd już tak się stało. I te same elity muszą istniejące blokady znieść.

Nie stanie się to bez determinacji, poprawy komunikacji i poczucia odpowiedzialności obejmującego zrzucenie z siebie konformistycznej postawy. W istocie potrzebny jest w rządzie menedżer projektu, który zdiagnozuje kompleksowo potrzeby regulacyjne, opracuje niezbędne projekty oraz plan działania, a następnie go wdroży w sposób skoordynowany.

Słowo „skoordynowany" ma tu niezwykle ważne znaczenie. Po drodze będzie musiał dokonać korekty systemu tworzenia prawa, który zakłada zazwyczaj konieczność przedstawienia najpierw założeń do projektu ustawy, a następnie jej projektu, przy czym założenia te muszą być tak szczegółowe, że w praktyce najpierw powstają projekty ustaw, a następnie założenia do nich, co musi wywoływać u obserwatorów skojarzenia ze skądinąd niezwykłymi filmami „Rejs" i „Miś".

Autor jest adwokatem, profesorem Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie oraz Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, członkiem Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Cywilnego.

Rozwój gospodarczy Polski, jaki nastąpił w ostatnim ćwierćwieczu, osiąga najprawdopodobniej (bądź już osiągnął) swoje apogeum, jeśli  chodzi o tzw. etap transformacyjny. To, co już osiągnęliśmy, było łatwiejsze od celu, który przed nami (tj. dalszy rozwój), a to z tej przyczyny, że dynamika wzrostu zacofanej gospodarki po jej uwolnieniu była ex definitione większa, wychodząc z „martwego" punktu, aniżeli będzie, biorąc jako punkt wyjścia obecny moment.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację