Podczas ośmiu miesięcy tego roku wwieziono do nas o 35 proc. mniej czarnego paliwa ze Wschodu, ale za to napłynęło go o 50 proc. więcej zza... oceanu. Stany Zjednoczone stały się w ten sposób trzecim co do wielkości eksporterem węgla do naszego kraju. Ze względu na niskie ceny surowców tamtejsze kopalnie wyprzedają się za bezcen i wypychają urobek za granicę, bo same palą jeszcze tańszym gazem z łupków. Dobrym odbiorcą przestały być zapewne Chiny. Pekin niedawno ogłosił, że gospodarka Państwa Środka, pochłaniająca dotąd znaczne ilości węgla, szczyt zapotrzebowania na to paliwo ma już za sobą. Tamtejszy regulator chce zwiększenia udziału odnawialnych źródeł ze względu na zanieczyszczenie powietrza w miastach.
W tej sytuacji każdy szuka nowych rynków zbytu. Rosja wydeptuje nie tylko gazowe (patrz Nord Stream 2), ale i węglowe ścieżki do Niemiec. USA ślą węgiel do Polski, szczególnie gdy popyt rośnie z powodu strajkujących polskich zakładów wydobywczych.
Od wielu miesięcy mówi się o ratowaniu naszego narodowego skarbu – węgla. Ale jedyne konkretne pomysły na restrukturyzację wydobywczych spółek polegają na coraz bardziej wyrafinowanej inżynierii finansowej i wrzucaniu deficytowych kopalń do grup energetycznych zamiast ratowania dobrych kopalń.
Sytuacja nie tylko polskiego górnictwa jest trudna, na co wskazują spadki cen paliwa na światowych rynkach i marne szanse na ich odbicie w najbliższym czasie, zwłaszcza przy tak wysokiej nadpodaży surowca. Może więc pora dopasować wydobycie w Polsce do naszych potrzeb i poszukać nowych rynków zbytu, np. na Ukrainie?
Tylko jeśli tak zrobimy, spadający import węgla stanie się szansą dla naszych kopalni. To jednak wymaga współpracy górniczych związków, pracowników kopalń i ich zarządów. Czy współpraca jest możliwa? Pokażą to górnicze żądania przy wypłacie najbliższej barbórki.