Problem polega na tym, że Prawo i Sprawiedliwość w kampanii wyborczej zapowiadało tak gruntowną i kosztowną przebudowę państwa, iż większość ekonomistów czekała na szczegóły. Niestety, inauguracyjne wystąpienie pani premier wątpliwości nie rozwiało.
Od paru tygodni rynek finansowy z niepokojem obserwuje świat polityki. Plan gospodarczy zgłoszony przez PiS w kampanii zakłada gigantyczny wzrost wydatków publicznych. Gwałtowne wprowadzenie owego planu, i to w pełnym obiecywanym wymiarze, musi zdewastować finanse państwa. Nic dziwnego, że na rynkach panują złe nastroje. Złoty tanieje, podobnie jak ceny akcji na warszawskiej giełdzie. Nastroje poprawiły się na chwilę po mianowaniu Mateusza Morawieckiego na stanowisko wicepremiera. Wszyscy zatem oczekiwali, że w exposé padną szczegóły planu gospodarczego PiS. Niestety, nic takiego nie nastąpiło.
Niemal wszystko, co powiedziała premier Beata Szydło, już znaliśmy z kampanii wyborczej. To nie był konkretny plan. To było wyborcze przemówienie pełne sloganów i niedomówień. Usłyszeliśmy hasła o pysze, dobrej zmianie, podziale owoców, łamaniu barier biurokratycznych, czytelnych regułach, uruchomieniu kapitału itp. Zabrakło natomiast choćby orientacyjnych dat, wartości wydatków czy podatków, planu nowych działań. Gdyby opierać się tylko na tym, co mówiła pani premier, czeka nas trudny czas.
Za poprzednich rządów PiS głoszonej retoryce socjalnej towarzyszyły jak najbardziej prorynkowe działania. To, że w czasie kryzysu 2008–2009 roku w Polsce nie mieliśmy recesji, to w dużej mierze zasługa obniżki podatków uchwalonej jeszcze przez PiS.
Pamiętając tamte czasy, wielu ekonomistów i biznesmenów oczekiwało, że PiS będzie dziś prowadził podobne badania. Niestety, środowe exposé nie potwierdziło tych nadziei. Ciągle czekamy na informacje, w jaki sposób wydatki zaplanowane przez rząd zostaną sfinansowane. Nie ma bowiem co marzyć o rozwoju gospodarczym bez dobrych nastrojów polskiego biznesu. A bez silnej gospodarki wszystkie plany rozwoju społecznego trzeba będzie wyrzucić do śmieci.