Wprowadzana w dobrej wierze regulacja nie sprawdziła się i odchodzi w przeszłość. Pytanie, jak będzie funkcjonowało to, co dziś proponowane jest w jej miejsce.
Niesławne kryterium bylejakości – czyli kryterium niskiej ceny – dotykało w ciągu ostatnich lat nie tylko przetargów publicznych, ale i obsady spółek Skarbu Państwa. Abraham Lincoln pisał, że demagogia często polega na tym, że prymitywne idee ubiera się we wzniosłe słowa. Takim słowem było oszczędzanie, a taką ideą – kominówka.
Do czego to „oszczędzanie" faktycznie prowadziło? Do konsekwentnego obniżania konkurencyjności państwowych spółek wobec rywali. Do dobierania zarządów według klucza politycznego, a nie kryteriów fachowych. Do tego, że najlepsi menedżerowie na rynku unikali tych spółek jak ognia, nie tylko ze względu na gorsze zarobki, ale też na opinię, że idą tam ci, którzy słabiej sobie radzą w sferze prywatnej. W końcu zrodziły całą skomplikowaną technologię legalnego, półlegalnego i nielegalnego rekompensowania niskich, jak na pełnioną funkcję, zarobków – czego najlepszym przykładem były wysokie odprawy, które przysługiwały już w momencie podpisania umowy przez prezesa czy członka zarządu.
Kominówki odbierały państwu przede wszystkim podstawowe narzędzie motywacji swoich pracowników, czyli członków zarządów spółek. Bo z całym szacunkiem dla uścisków dłoni, odznaczeń, pochwał i chwały wiekuistej, w gospodarce opartej na pieniądzu najłatwiej zachęcać do lepszej pracy właśnie pieniędzmi. A tu panowała peerelowska zasada „czy się stoi, czy się leży na pierwszego się należy".
Dlatego kominówki muszą odejść! Proponowane przez ministra skarbu Dawida Jackiewicza rozwiązania budzą optymizm. Szczególnie tam, gdzie przypominają mechanizmy znane z rynku. Dynamiczne ustalanie wysokości wynagrodzeń, uzależnienie ich od wielkości i potencjałów spółek, ale też – co bardzo istotne – od poziomu realizacji założonych planów i od wyników.