Na wynagrodzenie złoży się część stała, ustalana na podstawie tego, jak duża jest strefa, jakimi aktywami zarządza i jakie przychody wypracowuje, oraz część zmienna, uzależniona od skuteczności działania zarządu: liczby stworzonych miejsc pracy, wielkości pozyskanego kapitału.
Dotychczas zarobki zarządów stref podlegały ustawie kominowej i różniły się jedynie barierą sześciokrotnego wynagrodzenia w sektorze przemysłowym. Od tej zasady były jednak wyjątki, co doprowadziło do sytuacji, że pensje szefów sąsiadujących ze sobą stref, podobnie skutecznych w przyciąganiu inwestycji, różniły się nawet o kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie.
No dobrze, ale atrakcyjność inwestowania w poszczególnych strefach nie jest jednakowa, chociaż we wszystkich obowiązują takie same unijne zasady udzielania pomocy publicznej czy zwolnień podatkowych. Więc i wysiłek w stworzeniu miejsc pracy i ściągnięcie produkcji jest różny. Dolnośląska Strefa Aktywności Gospodarczej jest doskonale skomunikowana i zagospodarowana, posiada infrastrukturę. Strefa mielecka ma samograj – Dolinę Lotniczą i tradycje, które zachęcają inwestorów. Ale już np. strefa obejmująca Białą Podlaską może się poszczycić przede wszystkim linią kolejową, która biegnie z Moskwy do Warszawy, a tory kończą się w Madrycie. To coś, ale mało. Strefa Warmińsko-Mazurska też nie może liczyć na wielki światowy przemysł, który ściągnąć do Polski jest najłatwiej. I zmiany powinny wziąć pod uwagę te uwarunkowania. Bo każdy dolar, czy euro ściągnięte na Mazury bądź do Białej Podlaskiej czy pod Lublin mają znacznie większą wartość, niż te na zachodzie kraju.
Jedno jest oczywiste. Kryteria, na podstawie których ma być oceniana kadra zarządzająca strefami, muszą być zrozumiałe, przejrzyste i motywacyjne. Wtedy tylko nowy system stanie się bodźcem do bardziej energicznego poszukiwania inwestorów.