Podzielono już nawet co czwarte euro z puli zarezerwowanej dla Polski. Ba, weszliśmy w tej dziedzinie do europejskiej czołówki. Bardzo się te pieniądze przydadzą, bo załamanie inwestycji publicznych było przyczyną potknięcia naszej gospodarki w trzecim kwartale.

Zła wiadomość jest taka, że zanim gros podzielonych już euro do gospodarki dopłynie, miną miesiące, jeśli nie lata. Obdarowani manną z Unii muszą rozpisać przetargi i je rozstrzygnąć. W przypadku na przykład projektów infrastrukturalnych zajmuje to nawet rok, a i to pod warunkiem, że przegrywający nie zablokują przetargów odwołaniami. Na to wszystko nakłada się poślizg na inwestycyjnym froncie w kolejnictwie (skutek karuzeli stanowisk) i problemy z wkładem własnym do budowy dróg. Państwu brak pieniędzy, bo rozdaje je na przeróżne obiecane wcześniej prezenty wyborcze.

Tymczasem powinniśmy się bardzo spieszyć z zagospodarowaniem kasy z UE, bo może ona zostać zmniejszona. Wielka Brytania, największy po Niemczech płatnik netto do Unii, szykuje się przecież do Brexitu. Jeśli Londyn na wiosnę złoży oficjalny „pozew rozwodowy", rok przed końcem perspektywy finansowej przestanie być członkiem UE i płacić składki. Owszem, Unia może wynegocjować jego wkład w zamian za bezcłowy dostęp do rynku, ale nowa brytyjska składka nie będzie już taka sama. A jeśli dojdzie do cięcia unijnego budżetu 2014–2020, eurosceptyczny polski rząd nie będzie mógł liczyć na przychylność partnerów z Unii. Dlatego inwestujmy dostępne miliardy euro jak najszybciej, póki jeszcze są.