Aktualizacja: 17.01.2017 20:36 Publikacja: 17.01.2017 20:36
Foto: Archiwum
Polacy złaknieni nowych tras i sprawnego poruszania się po kraju dostali przedwyborczy prezent – plan sieci liczącej 3900 km, i to bez żadnego „ale". Co prawda na wyniku wyborów to nie zaważyło, ale rozbudziło nadzieje na powstanie także tych tras, które wcześniej były odkładane na odległą przyszłość.
Kiedy obecne władze Ministerstwa Infrastruktury dokonały analizy tego strategicznego dokumentu, poddały go miażdżącej krytyce, częściowo nawet słusznej – opiewał on bowiem nieomal na 200 mld zł, a prawdziwych pieniędzy było blisko o połowę mniej. Pod hasłem weryfikacji programu i doprecyzowania kwestii umów z wykonawcami nieomal na rok praktycznie wstrzymano rozstrzyganie kolejnych przetargów. Potem ministrowie ruszyli w kraj otwierać trasy, których budowy zaczęły się za poprzedniej ekipy, i sami zaczęli składać inwestycyjne obietnice, a PBDKiA wzbogacił się m.in. o nową drogę S51. Tyle że nadal nie wiadomo, skąd na to wszystko wziąć pieniądze. Pojawiły się co prawda koncepcje tańszego budowania, ale bez konkretnych szczegółów trudno je oceniać.
GUS opublikował właśnie dane na temat stanu polskiej gospodarki w II kwartale. I nie są to wcale dane bardzo optymistyczne, choć na pierwszy rzut oka mogą się takie wydawać.
Raty kredytów wyższe nawet o połowę? Choć prawdopodobieństwo takiego scenariusza nie jest dziś wysokie, nie jest on jednak niemożliwy.
Homo oeconomicus zaczął być prezentowany jako „bezduszna" i „agresywna" maszyna do kalkulowania kosztów i korzyści, działająca wedle zasady, że ekonomiczny cel, czyli maksymalizacja własnych korzyści, uświęca środki.
Nikt od 20 lat tak bardzo nie nakręcił wzrostu cen w Polsce, jak pandemia pod rękę z lekceważącą inflację Radą Polityki Pieniężnej.
Bank zachęca rodziców do wprowadzenia swoich dzieci w świat finansów. W prezencie można otrzymać 200 zł dla dziecka oraz voucher na 100 zł dla siebie.
Analiza skutków rządów 50 populistycznych liderów, w różnych okresach i krajach, wykazała, że ich ambitne plany kończą się nieodmiennie trwałym spowolnieniem wzrostu.
Czy prawo do wypowiedzi jest współcześnie nadużywane, czy skuteczniej tłumione?
Z naszą demokracją jest trochę jak z reprezentacją w piłkę nożną – ciągle w defensywie, a my powtarzamy: „nic się nie stało”.
Trudno uniknąć wrażenia, że kwalifikacja prawna zdarzeń z udziałem funkcjonariuszy policji może zależeć od tego, czy występują oni po stronie potencjalnych sprawców, czy też pokrzywdzonych feralnym postrzeleniem.
Niektóre pomysły na usprawnienie sądownictwa mogą prowadzić do kuriozalnych wręcz skutków.
Hasło „Ja-ro-sław! Polskę zbaw!” dobrze ilustruje kłopot części wyborców z rozróżnieniem wyborów politycznych i religijnych.
Ugody frankowe jawią się jako szalupa ratunkowa w czasie fali spraw, przytłaczają nie tylko sądy cywilne, ale chyba też wielu uczestników tych sporów.
Współcześnie SLAPP przybierają coraz bardziej agresywne, a jednocześnie zawoalowane formy. Tym większe znacznie ma więc właściwe zakresowo wdrożenie unijnej dyrektywy w tej sprawie.
To, co niszczy demokrację, to nie wielość i różnorodność opinii, w tym niedorzecznych, ale ujednolicanie opinii publicznej. Proponowane przez Radę Ministrów karanie za „myślozbrodnie” to znak rozpoznawczy rozwiązań antydemokratycznych.
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas