Podczas gdy w Warszawie w grudniu ub. roku bezrobocie wynosiło 2,8 proc., w niedalekim powiecie garwolińskim czy wołomińskim przekraczało 11 proc. Podobnie jest w Wielkopolsce; w odległym od Poznania zaledwie o ok. 90 km Koninie bezrobocie jest niemal dziesięciokrotnie wyższe. Jak to możliwe, że mamy wciąż tak wiele wysp wysokiego bezrobocia w pobliżu miejscowości, gdzie firmy biją się o kandydatów do pracy?

Przyczyna kryje się w strukturze bezrobotnych, wśród których aż 56 proc. to osoby długotrwale pozostające bez pracy. Niektóre z niech nie pracują, przynajmniej legalnie, od kilkunastu lat. Ekonomiści i eksperci rynku pracy już w zeszłym roku zwracali uwagę, że kończy się potencjał prostej aktywizacji bezrobotnych. W większości regionów z wysokim bezrobociem w rejestrach urzędów pracy jest wiele osób, które nie mają ani poszukiwanych umiejętności, ani specjalnych chęci do pracy. Przedstawiciele firm, które specjalizują się w aktywizacji długotrwale bezrobotnych, przyznają, że jest to żmudna praca nad zmianą postaw i nastawienia do życia. Zajmuje ona nawet kilka miesięcy i nie zawsze kończy się sukcesem. Można więc uznać, że gra jest niewarta świeczki – taniej byłoby ściągnąć pracowników z Ukrainy. Dobrze, że Ministerstwo Pracy jest innego zdania i w tym roku nie zmniejszyło puli pieniędzy na aktywne formy przeciwdziałania bezrobociu. Pójdzie na to ponad 6,6 mld zł, z czego część wesprze długotrwale bezrobotnych. Pieniądze więc będą – oby tylko znalazły się programy, które faktycznie pomogą przywrócić bezrobotnym możliwości i chęć do pracy, a firmom chęć do zatrudniania osób, które w CV mają wieloletnią przerwę.