Chorzy na raka prostaty są przekonani, że resort zdrowia ogranicza ich prawo do nowoczesnego leczenia. Ich zdaniem poszerzenie listy refundacyjnej o nowe substancje to fikcja, bo w praktyce mogą oni korzystać tylko z jednej z nich.
Chodzi o to, że pacjentów z rakiem prostaty odpornym na usunięcie, najpierw leczy się abirateronem. Gdy przestaje on działać, chorych zazwyczaj poddaje się serii naświetlań. Gdy i to już nie pomaga, lekarze zazwyczaj aplikują chorym lek o nazwie enzalutamid.
Oba te leki są refundowane. Problem jednak w tym, że jeśli pacjentowi na jakimś etapie leczenia podaje się jeden z nich, nie można podać drugiego. Nawet wtedy, gdy ten pierwszy przestaje już działać. Według ekspertów to wyłącznie administracyjne ograniczenie dostępności do leku, niemające nic wspólnego ze wskazaniami medycznymi.
– Dzwonią do nas chorzy i skarżą się, że choć lekarze chętnie zapisują im leki najnowszej generacji i stosują je wymiennie, to nie mogą oni liczyć na refundację obu. Skutek jest taki, że za ten drugi lek muszą zapłacić od 8 do 14 tys. zł miesięcznie. Nie wszystkich na to stać – wyjaśnia Bogusław Olawski, przewodniczący Sekcji Prostaty Stowarzyszenia UroConti.
Mężczyzna opowiada, że 23 listopada 2017 roku pacjenci wystosowali do Ministerstwa Zdrowia pismo, w którym domagali się informacji o tym, dlaczego resort zdrowia zdecydował się na takie obostrzenia refundacyjne. – Wyjaśniono nam, że nie można tych leków stosować sekwencyjnie. Dodano, że jeśli pokażemy opinię lekarską, która mówi coś innego, wówczas resort jeszcze raz przyjrzy się zasadom refundacji – mówi Olawski.