Co pan pomyślał kiedy mimo jednoznacznych rekomendacji PTD, Europejskiej Agencji Leków i polskiej Agencji Oceny Technologii Medycznych, okazało się, że leki inkretynowe nadal nie będą szeroko dostępne dla polskich pacjentów?
Nie było to dla mnie wielkie zaskoczenie, gdyby tak miało się stać zapewne już od dawna minister chwaliłby się tym faktem. Trudno zrozumieć brak takiej decyzji, gdyż nie ma żadnych merytorycznych powodów, aby leki ten nie były refundowane. Pogłębia się frustracja środowiska diabetologicznego i tu nie chodzi tylko o leki inkretynowe. Polityka MZ doprowadziła do tego, że obecnie większość leków na cukrzycę nie jest w Polsce refundowana, a nawet analogi insuliny mimo dopłat kosztują polskiego pacjenta od prawie 50 do ponad 90 złotych za opakowanie. Pod względem dostępności leków przeciwcukrzycowych jesteśmy skansenem w Europie. NFZ natomiast wciąż refunduje masowo preparat, na który nawet bez refundacji stać większość pacjentów.
Może po prostu naszego kraju nie stać w tej chwili na leki innowacyjne, przez to kosztowne?
To zły sposób myślenia. Po pierwsze leki inkretynowe nie są nowe. W USA wprowadzono je już w 2005 roku. W Danii i Finlandii stosuje je 1/3 chorych na cukrzycę typu 2 pacjentów – i w związku z tym zaobserwowano tam znaczący spadek hospitalizacji z powodu niedocukrzeń. To po prostu się opłaca. Na właśnie zakończonym 74. Zjeździe Amerykańskiego Towarzystwa Diabetologicznego najważniejszą nagrodę naukową odebrał prof. D. Drucker - naukowiec o polskich korzeniach. Przyznano mu ją właśnie za wielki wkład w badania układu inkretynowego i leków inkretynowych, co tylko pokazuje, jak kluczowy jest ten sposób leczenia cukrzycy. Po drugie - kiedy zsumujemy wszystkie koszty, leczenia, hospitalizacji, operacji, rent - okazuje się, że nowe terapie są po prostu opłacalne ekonomicznie. Tyle że w Polsce wciąż nikt tak nie liczy, nie patrzy na problem całościowo.
Na czym polega fenomen tych leków? Dlaczego tak zdecydowanie domagacie się państwo ich powszechnego stosowania?