Gdyby żył Jonasz Kofta, napisałby dla Jerzego Stuhra piosenkę zaczynającą się tak: Hejtować każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej, czasami człowiek musi, inaczej się udusi. Przy czym określenie hejt to eufemizm, po co mówić o duszącej nienawiści, zapierającej dech wściekłości, o obrażaniu innych, skoro można to skwitować neutralnie brzmiącym słowem hejt?
Gdy zespół muzyczny Lao Che (rodem z Płocka) nagrał płytę „Powstanie Warszawskie", a po niej kolejną „Czerniaków" (o czekaniu na pomoc Armii Czerwonej), stał się ulubieńcem środowisk kombatanckich, często występował w Muzeum Powstania Warszawskiego. Ale gdy perkusista tego zespołu wyjawił swoją orientację homoseksualną, a pozostali muzycy z zespołu wzięli udział w kampanii na rzecz poszanowania mniejszości seksualnych, przekonali się, jak smakuje hejt.
Podobnie jak pisarka Olga Tokarczuk, laureatka najważniejszego polskiego wyróżnienia literackiego – Nagrody Nike, po tym, gdy wyraziła opinię, że zachowanie Polaków wobec Żydów oraz innych mniejszości narodowych bywało naganne. Grożono jej nawet śmiercią. „W życiu nie doświadczyłam tyle zmasowanej nienawiści, dlatego głęboko współczuję wszystkim hejtowanym" – napisała na Facebooku.
Ale absolutne wyżyny, i zarazem chyba szczyt swoich możliwości, hejt osiągnął przy okazji fali uchodźców docierającej do Europy, której obawiają się także Polacy. Przez internet w naszym kraju przetoczyła się bezprecedensowa fala agresji. Wśród napastliwych komentarzy dotyczących imigrantów pojawiły się opinie o konieczności deportacji muzułmanów z Europy, o naśladowaniu Andersa Breivika, norweskiego terrorysty, który zabił 77 osób, a nawet o reaktywowaniu obozu w Auschwitz i umieszczaniu w nim uchodźców. Prokuratura wszczęła dochodzenie dotyczące tego ostatniego postulatu.
Internet jest powszechnie dostępny w Polsce od ponad 20 lat i hejtu jest w nim coraz więcej. Dlaczego? Jakub Kuś, psycholog nowych technologii z Uniwersytetu SWPS we Wrocławiu, ma na ten temat wyrobiony pogląd: