Rosną kłopoty Google'a związane ze zbieraniem informacji o sieciach bezprzewodowych w programie Street View. Samochody fotografujące ulice miast rejestrowały również nazwy i adresy sieci Wi-Fi użytkowników. Jak się okazało, zapisywana była także zawartość transmisji. Przechwycone dane – mogły to być e-maile, zdjęcia czy strony WWW – były przechowywane przez Google'a.
Sprawa wydała się pod koniec kwietnia. Firma tłumaczyła się, że zbieranie danych o sieciach ma pomóc w lokalizacji telefonów komórkowych tam, gdzie satelitarny sygnał GPS jest zbyt słaby. O przechwytywaniu danych z niezabezpieczonych sieci mówiono: błąd, pomyłka programistów.
Nowe dane wskazują, że rejestrowanie tych informacji było celowe. Świadczy o tym raport przygotowany na zlecenie Google'a przez firmę Stroz Friedberg. Wynika z niego, że funkcja zbierania tych danych była od początku częścią oprogramowania urządzeń używanych w programie Street View.
Według brytyjskiej organizacji Privacy International jest "niemal pewne", że da to podstawy do postawienia zarzutów prokuratorskich. "Niezależny audyt dowiódł, że system Google celowo oddzielał sieci zabezpieczone od niezabezpieczonych i systematycznie zapisywał niezaszyfrowane dane na twardych dyskach. To jak wpięcie cyfrowego dyktafonu w linię telefoniczną bez zezwolenia" – można przeczytać w oświadczeniu Privacy International. Eksperci tej organizacji uważają, że może to uczynić Google'a celem postępowania prokuratorskiego w 30 krajach.
– Pomysł, że to była praca jakiegoś samotnego inżyniera, nie trzyma się kupy – mówi BBC Simon Davies z Privacy International. – Niemcy prawie na pewno uruchomią dochodzenie. Ponieważ to było celowe działanie, nie będą mieli wyboru. Nie widzę dla nas alternatywy, tylko pójść z tym do Scotland Yardu. W Australii już trwa oficjalne postępowanie w sprawie naruszenia prawa przez Google'a.