Oby nie, bo ekodomy to przyszłość. Tym bardziej martwi, że po roku od wprowadzenia dopłat do kredytów na ekodomy – jak podał Związek Banków Polskich – zaledwie 150 domów jest realizowanych w ramach programu, a tylko 47 inwestorów ma już pieniądze z kredytu.

Przypomnijmy, że kto zbuduje budynek jednorodzinny w określonym standardzie energetycznym (NF40 lub NF15), może liczyć na 30 lub 50 tys. zł dopłaty. Aby jednak dostać te pieniądze, musi wziąć kredyt w jednym z banków, które podpisały z NFOŚiGW umowę o współpracy. Dziś kredytów na ekodomy udzielają cztery banki komercyjne i ponad 100 spółdzielczych. Kolejek po pieniądze nie ma. I nie zanosi się na to, aby były, mimo że wymogi dotyczące energooszczędności domów będą coraz bardziej rygorystyczne, gdyż  tego wymagają przepisy unijne. Za kilka lat powinniśmy już budować domy zeroenergetyczne.

Tymczasem program, który miał wspierać inwestorów ekobudynków, ma znaczenie marginalne. Dlaczego? Jak twierdzą osoby doradzające indywidualnym inwestorom, przejście przez gąszcz procedur i audytów to pierwsza przeszkoda. Druga to koszty, jakie się z nimi wiążą, które nawet w połowie pochłaniają dopłaty. Gra przestaje być warta świeczki. Dlatego czas się zastanowić, co zrobić, aby zachęcić budujących domy do sięgania po ekodopłaty, skoro często i tak budują za kredyt.