Przyczyna braku chętnych jest prosta: opłacalność najmu poza granicami Warszawy jest wyraźnie niższa niż w stolicy.
– Powodów jest kilka: niski popyt wśród najemców, mniejsza płynność, dłuższe okresy, gdy lokum stoi puste, i koszty dojazdów, jeśli inwestor mieszka w stolicy – wylicza Bartosz Turek, analityk Lion's Banku.
Inwestycje poza stolicą mają jednak swoje plusy: koszty wejścia na rynek najmu w miejscowościach podwarszawskich mogą być o ok. 30–50 proc. niższe niż w samej stolicy. Ale i zyski z najmu nie są tak imponujące jak w Warszawie.
– Porównując roczne przychody z najmu do wartości nieruchomości, można obliczyć, że średnia rentowność dla dziesięciu największych podwarszawskich rynków wynosi dla 45-metrowego lokalu zaledwie 6,6 proc. Tymczasem dla całej stolicy sięga 7,9 proc. Oczywiście liczby te są w obu przypadkach zawyżone, bo bazują na stawkach ofertowych, ale dowodzą faktu, że w stolicy można liczyć na wyższą o ok. 15 proc. rentowność w porównaniu z największymi podwarszawskimi miasteczkami – opowiada Bartosz Turek.
Na przykład dwupokojowy lokal w Mińsku Mazowieckim kupiony za 150 tys. zł da się wynająć za 1 tys. zł miesięcznie. To niewiele w porównaniu z Warszawą, bo dwa pokoje zwykle wynajmują się za ponad 2 tys. zł miesięcznie. Ponadto po potrąceniu opłat administracyjnych i innych właścicielowi lokalu w Mińsku Mazowieckim pozostaje na rękę 650 zł miesięcznie. – Liczona w ten sposób rentowność może spaść np. do 4,5 proc. – szacuje Turek.