To praktyka powszechna od lat. Niektórzy właściciele gruntu świetnie zarabiają na uchwaleniu miejscowego planu. Gminy płacą im miliony złotych, a tracimy wszyscy. Zamiast bowiem pieniądze wydać na budowę drogi czy przedszkola, gminy nabijają kabzę spekulantom.
Mechanizm jest prosty. Właściciel nieruchomości dowiaduje się o tym, że gmina zamierza opracować miejscowy plan zagospodarowania oraz chce dany teren przeznaczyć na zieleń czy drogę. Szybko uzyskuje więc warunki zabudowy dla inwestycji na swojej działce, jakie mu tylko przyjdą do głowy. Dla jednej nieruchomości można wydać nawet kilkadziesiąt tego typu decyzji. Warunki wydane dziesięć lat temu wciąż są ważne. Można je wrzucić do szuflady i czekać co najmniej rok. Tyle bowiem na ogół trwają prace nad miejscowym planem. A jak plan wchodzi w życie, można zacząć działać, czyli zażądać od gminy odszkodowania.
Art. 36 ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym przewiduje, że odszkodowanie przysługuje właścicielowi w każdym przypadku, gdy korzystanie z nieruchomości lub jej części w dotychczasowy sposób lub zgodny z dotychczasowym przeznaczeniem stało się niemożliwe bądź istotnie ograniczone. Jeżeli więc chcemy wybudować budynek usługowy, a plan nam na to nie pozwala, bo przewiduje w tym miejscu szkołę, to właścicielowi należy się odszkodowanie, co jest jasne i oczywiste.
Sądy administracyjne przyjmują jednak szeroką wykładnię korzystania z nieruchomości. Uważają bowiem, że wystarczy już potencjalna możliwość zagospodarowania działki, by odszkodowanie się należało. Nieważne, że właściciel gruntu w ogóle nie rozpoczął inwestycji, a jedynym dowodem na to, że cokolwiek planował, są warunki zabudowy sprzed pięciu lat. Sądy wychodzą bowiem z założenia, że skoro warunki zabudowy pozwalały na inwestycję, a miejscowy plan jej zabrania, to pieniądze się należą. W efekcie zasądzają bardzo wysokie kwoty na rzecz właścicieli.