Dużo jest tych miast szczęśliwych? Przybywa ich?
Istotnie, takich miejsc przybywa. Coraz więcej mówi się o zrównoważonym projektowaniu, w centrum którego jest człowiek. Ożywiona jest dyskusja na temat transportu. Urbaniści zaczynają zwracać uwagę na problem rozlewania się miast. Dziś więcej osób zdaje sobie sprawę, że w projektowanie miast należy włączać różne grupy społeczne. Ale to władze muszą zrozumieć, że o sukcesie miast nie świadczy PKB, ale poczucie szczęścia mieszkańców. Wciąż jeszcze długa droga przed nami.
Które miasta są najlepszym przykładem? A antyprzykład?
Sztandarowym przykładem jest dla mnie Bogota. Enrique Peñalosa, były burmistrz, zrewolucjonizował politykę transportu. Radykalnie ograniczył ruch samochodowy. Promował jazdę na rowerze i korzystanie z transportu publicznego. Inwestował w budynki i przestrzenie w najbiedniejszych dzielnicach. Efekt, jaki uzyskał, to naprawdę szczęśliwe miasto.
Także miasto, w którym mieszkam – Vancouver – jest całkiem dobrym przykładem. Wszędzie można dojść pieszo, co oszczędza czas mieszkańców i wpływa na ich zdrowie. Ludzie o różnym poziomie dochodów mieszkają blisko siebie, co sprzyja różnorodności. Nie zamykamy się w skrajnie różnych dzielnicach. Na ulicach wiele się dzieje, przestrzeń żyje. Minusem są drogie nieruchomości, które mogą pogłębiać nierówności społeczne. To problem, który już teraz należy rozwiązać.