Najgorzej sprzedają się stare lokale w kamienicach lub w wielkiej płycie o powierzchni powyżej 70 mkw., których cena przekracza 500 tys. zł, a dodatkowo położone są w gorzej skomunikowanych z centrum dzielnicach.
Teraz mieszkania w wielkiej płycie, ale mniejsze, które dotychczas długo czekały na chętnych, znajdują klientów, ponieważ są tanie. W momencie, kiedy nie było wymogu wkładu własnego, a banki udzielały kredytu na 100 – 130 proc. wartości nieruchomości, niewiele osób pytało o ten segment mieszkań. Dziś chętnych jest więcej na małe lokale typu M1 czy M2.
Mieszkania cztero-, pięciopokojowe lub apartamenty będą dłużej czekały na chętnych. Podobnie domy w zabudowie szeregowej. Nie wynika to z braku zainteresowania takimi nieruchomościami, ale z wymogu posiadania wkładu własnego przy kupnie na kredyt. Lokale kosztujące 500 tys. zł i więcej wymagają wyłożenia z własnych środków co najmniej 100 tys. zł, a niewielu Polaków ma na kontach oszczędności w takiej kwocie.
– Na tego typu nieruchomości zawsze był ograniczony popyt z uwagi na wąską grupę klientów, a przy obecnym kryzysie sprzedaż tych nieruchomości będzie jeszcze trudniejsza. Ponadto ceny nie spadły na tyle, aby zachęcić potencjalnych nabywców. Kupujący wstrzymują się z decyzją kupna i czekają na dalsze obniżki – mówi Edyta Krakowiak z Warszawskiej Giełdy Lokali i Nieruchomości.
Marne szanse na sprzedaż mają wszelkie nieruchomości z obciążoną hipoteką, gdyż Polacy boją się takich transakcji. Także na mieszkania z lokatorami, mimo znacznie obniżonej ceny, nie ma chętnych.