Kiedy Irakijczycy Najah Mata Allah i jej mąż Said chcieli wczoraj jak co dzień otworzyć sklep orientalny przy Bibliotece Narodowej, okazało się, że na drzwiach jest łańcuch z kłódką.
– Było też pismo od właściciela sąsiedniej restauracji Ahmeda Omari, w którym informuje nas, że zgodnie z umową, jaką zawarł z Biblioteką Narodową, mamy jak najszybciej zwolnić lokal, a za każdy dzień zwłoki naliczy 1500 zł kary – mówi Said. – Ale nasza umowa z biblioteką prawnie nie została rozwiązana – twierdzi.
Właściciele sklepu wezwali policję. Funkcjonariusze niewiele mogli zrobić, więc po wykonaniu notatki służbowej odjechali. Tymczasem Syryjczyk Ahmed Omari, właściciel restauracji, spokojnie tłumaczył: – To mój lokal. Mam umowę z BN. Wszystkie działania były uzgodnione z biblioteką, od której wynajmujemy nieruchomość.
[srodtytul]Czynsz rosnący [/srodtytul]
Irakijczycy prowadzący sklep mają jednak swoje racje i pokazują plik dokumentów oraz korespondencji z BN.