Wybrała jedną, banku, który wiedzie prym na rynku kredytów hipotecznych, i udała się na spotkanie z jego pracownikiem.
Tam okazało się, że kwalifikuje się jako kredytobiorca, ma tylko zebrać stosowne zaświadczenia dotyczące nieruchomości i swoich zarobków i wrócić z nimi, aby złożyć wniosek.
Dostała jeszcze jedną ważną informację, najważniejszą z jej punktu widzenia: koszty refinansowania (razem z opłatami dla banku, zmianami zapisów w hipotece i wyceną nieruchomości) miały nie przekroczyć 1,5 tys. zł. Do tego niska marża – 1,1 proc. dla nowego kredytu. Klientka szczęśliwa, że bank ma dla niej tak dobrą ofertę, szybko doniosła niezbędne zaświadczenia.
Euforia szybko jednak minęła, bo przy wypełnianiu wniosku kredytowego doradca zapytał: – A ubezpieczenie od utraty pracy doliczamy do kredytu, czy pokryje je pani z własnej gotówki?
Klientka była zdziwiona, bo dotąd bankowiec nie wspomniał o żadnym obowiązkowym ubezpieczeniu. Teraz jednak, gdy dokumenty były przygotowane, okazało się, że aby skorzystała z promocyjnych warunków, musi wyłożyć...