Przeprowadzkę do nowego budynku na Pradze-Południe nasi czytelnicy zaplanowali na lato ubiegłego roku. Do oddania lokalu w tym terminie, po kilku miesiącach od podpisania umowy deweloperskiej, zobowiązał się w akcie notarialnym inwestor, mała spółka Duet Construction.
Transakcja wydawała się stuprocentowo bezpieczna. Pieniądze za mieszkania trafiały, jak mówią klienci, na otwarty rachunek powierniczy. Bank wypłacał firmie transze zgodnie z postępami robót.
Mnożenie przeszkód
Kiedy czytelnicy kupowali lokal, budynek już stał, pozostały drobne prace wykończeniowe. Na terenie inwestycji nie brakowało robotników, a mieszkania można było dokładnie obejrzeć. No i cena: niespełna 7,5 tys. zł za mkw. Jak za gotowy prawie lokal niespecjalnie wygórowana. Czytelnicy już urządzali się w myślach. Szukali ekipy wykończeniowej.
– To miejsce bardzo mi się podobało – opowiada czytelniczka (nazwisko do wiadomości redakcji). – Przy sąsiedniej ulicy inwestycję planował inny deweloper. Przez chwilę zastanawiałam się nawet, czy tam nie byłoby lepiej. Ale wtedy to był pusty plac budowy, a inwestycja, na którą się zdecydowałam, była w 97 proc. gotowa, mieliśmy się szybko wprowadzić. Wybór był oczywisty.
Tymczasem sąsiednia dziura w ziemi zdążyła się zamienić w oddany do użytku blok. W oknach palą się światła. – A nasz budynek, choć minęło prawie półtora roku od kupna mieszkania, jest w takim samym stanie jak wtedy – denerwuje się czytelniczka. – Deweloper nie oddał bloku na czas, ma już prawie roczny poślizg. Ciągle podaje nowe terminy zakończenia budowy i przeniesienia na nas własności lokali. Zapewnia, że opóźnienia nie wynikają z jego winy.