Teoretycznie można, to nic trudnego. Jednak w praktyce przedsięwzięcie byłoby bardzo ryzykowne. Zapewne zaraz pojawiłyby się głosy, że wyrzuca się starszych ludzi poza nawias, że buduje się getto dla staruszków, że emeryci powinni żyć wśród młodych, a nie umierać w samotności wśród starców (zupełnie, jakby nie byli samotni wśród młodych). Po drugie, trudno sobie wyobrazić, że rzesza emerytów będzie chciała sprzedać swoje mieszkania i za pieniądze z nich uzyskane kupić lokale na tzw. osiedlu dla staruszków. Padną argumenty, że starych drzew się nie przesadza, że ludzie są przywiązani do swoich lokali, no i w końcu, że przecież na mieszkanie po nich czeka wnuczek, więc nie mogą się go pozbyć.

Dlaczego jednak nie podejść do tego inaczej? Czy w czasach, kiedy młodzi nie mają czasu dla swoich dzieci, a co dopiero rodziców, emeryci nie mogliby się zająć sobą, zadbać o swoją kondycję, odkurzyć hobby, mieć za ścianą rówieśników chętnych do cieszenia się jesienią życia? U nas prościej jest zaproponować emerytowi, któremu nie starcza na życie lub który chce czegoś więcej niż siedzenia w fotelu, rentę dożywotnią (w zamian za mieszkanie oddane firmie) lub odwróconą hipotekę (kredyt pod zastaw lokum).

Ostatnio słyszałam, że brytyjscy emeryci coraz częściej sprzedają swoje mieszkania i osiedlają się np. w Grecji. Szkoda, że polskich emerytów nie będzie na to stać jeszcze wiele lat. Pewnie jednak wielu z nich mogłoby sobie pozwolić na wyprowadzkę z dużego miasta na prowincję, gdzie tzw. życie jest tańsze, gdzie jest zielono i cicho. Pewnie też w wielu przypadkach mieliby dodatkowe pieniądze – ze sprzedaży lokalu w mieście – na lepsze życie. Pytanie tylko: ile osób zdecydowałoby się na taki krok.