– Najpopularniejszą metodą ustalania ceny ofertowej nieruchomości jest porównywanie ogłoszeń w internecie. A te w 80 proc. są przeszacowane – zwraca uwagę Paweł Zeliaś, szef firmy SalonDomow.pl. – Wygórowane ceny dyktują przeważnie osoby, którym się na początku nie spieszy. Przeważnie prowadzi to jednak do sporych strat – przestrzega.
Bo taniały za wolno
Paweł Zeliaś podaje przykład: 62-metrowe trzypokojowe mieszkanie na warszawskim Bródnie w kwietniu 2013 roku zostało wystawione na sprzedaż za 400 tys. zł. – Taniało rok. W końcu sprzedano je za 300 tys. zł. Problem w tym, że taniało za wolno. Mogłoby się sprzedać od razu za ok. 350 tys. zł – podkreśla szef firmy SalonDomow.pl. Inny przykład: 65-metrowa trójka przy Włodarzewskiej staniała przez dwa lata o 200 tys. zł. Cena transakcyjna wyniosła 475 tys. zł. – A wystarczyło się poradzić fachowca i od razu podyktować realną w danym czasie cenę. Pozorna strata okazałaby się niezłym zyskiem – zapewnia Paweł Zeliaś.
Edyta Krakowiak z Warszawskiej Giełdy Lokali i Nieruchomości (WGLiN) potwierdza, że sprzedający przed zgłoszeniem mieszkania do pośrednika mają już swoją wizję ceny. – Opierają się na ogłoszeniach, rozmowach ze znajomymi. Ostatecznie weryfikują cenę z pośrednikiem – opowiada Edyta Krakowiak. – Rzadko korzystają z wycen rzeczoznawców, bo jest to płatna usługa – dodaje.
Z analiz WGLiN wynika, że większość sprzedających zawyża ceny nieznacznie, dając kupującemu możliwość negocjacji. – Przy tak skalkulowanych cenach rabaty wynoszą 1–3 proc. – podaje Edyta Krakowiak. – Są jednak i tacy, którzy przeszacowują mieszkania nawet o 30 proc. Trudno im wytłumaczyć, że oczekiwania są nierealne – dodaje.
I podkreśla, że przeszacowane oferty mogą zalegać na rynku nawet dwa–trzy lata, aż do momentu, kiedy cena będzie urealniona.