- Wzrosty cen nieruchomości w Hongkongu zwolniły jedynie na chwilę. Pierwsza połowa ubiegłego roku przyniosła nawet kosmetyczne obniżki stawek - wskazuje Bartosz Turek, analityk Lion's Banku. - Taki stan rzeczy trwał jednak bardzo krótko. Najnowsze dane ministerstwa zajmującego się badaniem cen sugerują, że kupujący postanowili dalej pompować rynkową bańkę - podkreśla analityk.
I tak w maju tego roku za mieszkanie o powierzchni nieprzekraczającej 40 mkw. trzeba było płacić równowartość aż 71 tys. zł za każdy metr. To aż o 19 proc. więcej niż w analogicznym okresie rok wcześniej.
Analityk Lion's Banku zauważa, że najmniejsze mieszkania w Hongkongu (biorąc pod uwagę także cenę mkw. lokalu) są najtańsze. - Im nieruchomość większa, tym za metr trzeba płacić więcej - zwraca uwagę Bartosz Turek. - I tak przeciętny lokal o powierzchni od 70 do 100 m kw. został w maju sprzedany za równowartość ponad 86 tys. zł w przeliczeniu na metr, a największe nieruchomości (ponad 160 mkw.) wyceniono na prawie 120 tys. zł za mkw. To średnia wartość, więc najdroższe nieruchomości mogą kosztować nawet kilkakrotnie więcej - podkreśla.
Zdaniem Bartosza Turka o tym, że na rynku mieszkań w Hongkongu mamy do czynienia z nienaturalną sytuacją może też świadczyć fakt, że jeszcze dziesięć lat temu za mieszkania płaciło się tam prawie cztery razy mniej niż dziś.
- Jedynym racjonalnym powodem takich zmian cen jest potężny popyt, a raczej potężny niedobór mieszkań - tłumaczy analityk. Dodaje, że rządzący robią wiele, by zahamować szalone wzrosty cen. - Na razie uda się im się to w ograniczonym zakresie. Rynek nie reaguje jeszcze na spowolnienie gospodarcze, niską opłacalność wynajmu, rosnącą podaż nowych mieszkań, uwolnienie nowych obszarów pod zabudowę, prowadzenie dodatkowych podatków, utrudnienia w dostępie do kredytów hipotecznych czy zbliżające się podwyżki stóp procentowych - opowiada Bartosz Turek.