fot. AP
Rośliny wzbogacone o gen pochodzący od innego gatunku (np. kukurydza z genem bakterii Bacillus thuringensis) zostały stworzone przede wszystkim po to, by ułatwić życie rolnikom. Wspomniana kukurydza zabija szkodnika o nazwie omacnica prosowianka, który jest największą plagą tych upraw. Naukowcy stworzyli również odmiany roślin uprawnych odporne na suszę czy powódź. Kukurydzę i soję stanowiące największy procent światowych upraw wyposażono w gen umożliwiający przetrwanie na polu polanym środkiem chwastobójczym niszczącym wszystkie inne rośliny.
Największe zastrzeżenia budzi proces wszczepiania roślinom genów pochodzących od zwierząt. Geny te nigdy, nawet w warunkach wymuszonej selekcji, nie zdołałyby się przedostać do organizmów tak odległych biologicznie jak rośliny. W dodatku tak zmodyfikowana roślina trafia na nasz stół, więc wywołuje naturalną ostrożność. Badania prowadzone w Europie pokazują, że tych wątpliwości jest coraz więcej – z roku na rok spada poparcie dla upraw i żywności GMO, również w naszym kraju. Nad zasadnością dopuszczania na teren Polski roślin modyfikowanych genetycznie obraduje Sejm i wciąż nie zbliża się do rozwiązania problemu.
Kto ma tu rację? Czy amerykański farmer, który zwiększył zbiory uprawiając kukurydzę GMO? Czy działacz Greenpeace, który w modyfikacjach genetycznych widzi zagrożenie dla środowiska?