Jeżeli znikną malowidła z Lascaux, będzie to tak, jak gdyby zniknęło malarstwo Michała Anioła. A właśnie na to się zanosi.
12 września 1940 roku, czterech chłopaków i pies Robot szwendają się po okolicy – to Akwitania, południowo-zachodnia Francja, wapienne skały, zarośla. Jest nudno, bo nic się nie dzieje. Za chwilę jest jeszcze gorzej, bo pies wpada do szczeliny. Chłopaki odrzucają kamienie, poszerzają szczelinę, żeby wyciągnąć Robota. Udaje się im, ale przy okazji odsłaniają wejście do pieczary. Wracają po latarkę, wchodzą do środka, widzą coś, czego nie oglądały ludzkie oczy od 17 000 lat. Sensacja, odkrycie, szczęśliwy przypadek...
Czy rzeczywiście szczęśliwy, skoro konieczne stało się powołanie Międzynarodowego Komitetu Ocalenia Lascaux? Gdzie wróg?
[srodtytul]Mądry Francuz po szkodzie[/srodtytul]
Lata wojny nie zakłóciły spokoju jaskini. Ale już w 1948 roku wszystko było gotowe na przyjęcie turystów: bloczki biletowe, wyszkoleni przewodnicy z lampami karbidowymi. Publiczność waliła drzwiami i oknami, mimo że Lascaux leży z dala od Paryża i wielkich miast, to przecież „wiocha”. A jednak pieczarę odwiedza 2000 osób dziennie. Żeby przyjmować tylu chętnych, konieczne stało się rozpoczęcie poważnych prac – wyrównanie poziomu ziemi w jaskini, założenie oświetlenia elektrycznego, zbudowanie schodków ułatwiających wejście do zakamarków jaskini nawet mało sprawnym osobom. Inwestycje okazały się bardzo trafione, zwiedzających przybywało, już nie dwa, już cztery, sześć tysięcy dziennie. I nikt się wtedy nie zastanowił, a przynajmniej nikt o tym głośno nie powiedział, że to jest najkrótsza droga do katastrofy.