W nocy obok nas w zatoce Kvalrossbukta zakotwiczył niemiecki jacht. Dwa jachty równocześnie na Jan Mayen – po prostu niespotykane! W tym sezonie zawitało tu łącznie pięć jednostek z czego dwie akurat dziś.
O 9 na radiu wywołuje nas Roy, komendant stacji i zaprasza na brzeg, aby omówić zasady panujące na wyspie. Po sprawnym desancie pontonem zastajemy na plaży poważnego wojskowego. Dopięty mundur, nienagannie ułożony beret, ciemne okulary, ręce na plecach i brak jakiejkolwiek mimiki.
Zgodnie z mailowymi ustaleniami udziela nam 24 godzinnego pozwolenia na pobyt na wyspie. Możemy poruszać się wszędzie i robić zdjęcia bez żadnych ograniczeń. Prosi tylko by nie zabierać kości, desek i innych zabytkowych rzeczy, nie wchodzić do budynków oraz nie dotykać anten, których tu mnóstwo. Proponuje także wizytę w ich stacji, leżącej po drugiej stronie wyspy. Jest miły, ale widać że najchętniej pozbyłby się nas w ciągu kilku godzin.
Powód lekkiego zniecierpliwienia naszą obecnością poznaliśmy niebawem. W środę przylatuje samolot przywożący na tydzień rodziny pracowników stacji. Dlatego wszyscy uwijają się jak w ukropie. Dodatkowo ostatnie dni mieli bardzo napięte, ponieważ w sobotę kotwiczył statek z paliwem, a w poniedziałek przyszedł statek z zaopatrzeniem. A we wtorek my i to aż dwa jachty jednego dnia. Normalnie przypływają może dwa w miesiącu. Barlovento było piątym gościem tego lata.
Wracamy szybko na jacht. Dzień jest ciepły, słoneczny i suchy, poza tym nie wypada jechać do stacji w kaloszach. Żeby zadać szyku w torbę CodeZero wrzucamy aparaty, buty trekkingowe i małe co nieco z żubrzą trawką i tak wyposażeni po raz drugi lądujemy na plaży.