Po angielsku ten trend nazywa się Internet of Things. W skrócie polega na komunikacji między urządzeniami. Lodówka wymieni się informacjami z internetowym sklepem i złoży zamówienie na jedzenie, które akurat się kończy. Kuchenny zlew powiadomi hydraulika, że jedna z uszczelek właśnie się przedziera i umówi wymianę zanim kuchnię zaleję nam woda. Inteligentne lampy w inteligentnych domach będą obserwować nasze ruchy i efektywnie oświetlać pomieszczenia, by zużywać jak najmniej prądu. Sieci czujników zanotują każdy możliwy parametr: temperaturę (zarówno naszą jak i otoczenia), wzory zachowań w ciągu dnia, wilgotność powietrza, ciśnienie, słowem każdą rzecz, jaka przyjdzie nam do głowy. Tytuł artykułu pokazuje dodatkowo, że ten internet, źródło wiedzy o nieograniczonych możliwościach, będzie można znaleźć niedługo wszędzie.
Wszystko dla ludzi
Urządzenia zaczną rozmawiać między sobą dla naszej korzyści. Będzie bardziej efektywnie, taniej, energooszczędne, szybciej i po prostu wygodniej. Zresztą nie tylko w domu. Do internetu rzeczy zaliczyć będzie można także nie mniej inteligentny od wspominanej lodówki samochód, który będzie poruszał się sam. Nie trzeba będzie mieć na niego garażu, ani właściciel nie będzie potrzebował szukać miejsca parkingowego na zatłoczonym osiedlu. Auto znajdzie się pod ręką na wezwanie, powiedzmy po kliknięciu odpowiedniego przywołującego je przycisku w aplikacji na smartfonie. Samochody będą krążyć poza osiedlami przyjeżdżając jedynie wtedy, gdy będzie trzeba z nich skorzystać. W międzyczasie odwiedzą mechaników w razie potrzeby, zatankują paliwo, pojadą na myjnię. Zdejmując z głów ich właścicieli konieczność pamiętania o tych wszystkich, tak oczywistych obecnie, czynnościach. Żeby mieć więcej czasu dla siebie.
Podczas jazdy autonomicznym samochodem będzie można nawet czytać książkę. Pojazd będzie w końcu tak bezpieczny, że sam zauważy każde niebezpieczeństwo. Gdy dojedziemy do pracy, czy w jakiekolwiek inne miejsce, inteligentne buty z czujnikami dadzą nam znać wibracjami, w którą stronę trzeba będzie teraz iść. Lewa noga, skręć w lewo, prawa noga, w prawo. Inteligentny, najeżony czujnikami t-shirt pozwoli nam przed telewizorem we własnym domu odczuć na sobie trudy sportowego zmagania. Już teraz można zaopatrzyć się w podkoszulek, który „zmęczy" nas i spoci tak samo jak np. piłkarze podczas meczu. Nie dość, że będzie wygodniej i łatwiej, to jeszcze bardziej zdalnie niż wcześniej.
Przydałby się tylko wspólny język
Potrzeba jeszcze wspólnego języka dla gadżetów, rodzaju esperanto, w którym będą mogły bez przeszkód wymieniać się danymi. Jak na razie dane z takich czy innych urządzeń krążą w chmurze, ale nie przenikają się wzajemnie. Brakuje spójnego standardu komunikacji, odpowiednika języka internetu, HTML. Trzeba zatem jakiś standard wymyślić. Obecnie wykorzystywane technologie Bluetooth, Wi-Fi czy radiowej łączności RFID to krok we właściwą stronę, ale i tak muszą zostać wchłonięte przez coś większego. Nowa rzeczywistość obudzi urządzenia do wymieniania informacji dla naszej korzyści. Droga wyśle powiadomienia o dziurach, wypadkach i oblodzeniu do samo prowadzącego samochodu, lekarz zdalnie skonsultuje trudny przypadek na podstawie bieżących danych zbieranych przez nanolaboratoria pracujące pełną parą na naszych ubraniach, skórze, a nawet wewnątrz nas w formie wszczepionych nadajników. Bardziej wydajnie będzie można kierować pracą fabryk i wykonywać więcej niebezpiecznych dla człowieka zadań. Już podczas huraganu Katrina sieć amerykańskich supermarketów Walmart udowodniła, jak wygląda sprawne zarządzanie informacją – jeszcze przed uderzeniem huraganu w Nowy Orlean sklepy dokładnie wiedziało co i gdzie będzie najpilniej potrzebne. Ciężarówki pełne dokładnie tego, czego na zrujnowanym terenie nie było, wyruszyły z bazy jak tylko wiatr osłabł. Mówiono, że pomoc od Walmartu była sprawniejsza od akcji ratunkowej kierowanej przez amerykański rząd. Wszystko dzięki skutecznemu zarządzaniu informacją.
Na scenie pojawia się w tym miejscu polski startup o nazwie Seed Labs. Pochodzi z Krakowa i posiada innowacyjną na skalę światową technologię produkcji czipów łączących urządzenia w sieci. Polacy zbudowali układ o wielkości znaczka pocztowego, o grubości złożonej na pół kartki papieru. Można go wbudować wszędzie: w żarówkę, w kubek, w żaluzje. Następnie podłączyć do aplikacji na telefonie i kontrolować zdalnie, wydawać polecenia i cieszyć się posiadaniem inteligentnego domu pracującego w zgodzie z internetem rzeczy. Marek Wierzbicki, szef Marketingu Seed, chciałby, żeby ten trend nie był przeznaczony jedynie dla entuzjastów informatyki, ale by po takie czipy mogli sięgnąć zwykli odbiorcy. Według niego internet rzeczy nie może być czymś niezrozumiałym, dostępnym jedynie dla wąskiej grupy. Polski startup działa obecnie w San Francisco, żeby mieć bliżej do Krzemowej Doliny.