Bogusław Polch, wówczas kilkuletni chłopiec, mieszkał w jednopiętrowym domu przy Okrzei 13, sąsiadującym przez ścianę z Wojewódzkim Urzędem Bezpieczeństwa Publicznego. Chcąc, nie chcąc był świadkiem okrucieństw, jakie miały miejsce w ponurym gmaszysku. Jedno z nich szczególnie wryło się w pamięć.
– Tego dnia jak zwykle obserwowałem przez okno warsztaty. Tam zawsze działo się coś ciekawego, przynajmniej z punktu widzenia chłopaka. Był przełom lutego i marca, bo ubecy mieli na sobie zimowe płaszcze. Nagle usłyszałem hałas pod moim domem i z bramy, która dziś nie jest już używana, wybiegło trzech młodych mężczyzn. Jeden z nich uciekał w prawo – w kierunku Wisły. Drugi pobiegł na lewo, na Targową, a trzeci walił prosto w ślepe podwórze – relacjonuje Polch. – Za nimi wysypała się gromada funkcjonariuszy w szynelach z pepeszami i dwóch bądź trzech oficerów.
Zaczęli strzelać. Pierwszy padł chłopak, który biegł do Targowej. Nie trafili go mocno, bo gdy go złapali, jeszcze sam szedł. Drugi był ten, który uciekał nad rzekę. Tego ciągnęli po kocich łbach tak, że mu głowa tylko podskakiwała. Trzeci, który wbiegł w podwórko... to po prostu fenomenalny przypadek. Strzelało do niego kilkunastu, kule waliły wszędzie. Od pocisków aż się kotłowało, w powietrzu było czerwono od ceglanego pyłu, a z drewnianych schodków prowadzących do przybudówki zostały drzazgi. Tymczasem uciekinier wspiął się po murze i przeskoczył niedraśnięty na teren rzeźni. UB momentalnie obstawił cały teren – rysownik kreśli słowami wydarzenia, jakby miały miejsce wczoraj.
Tajemniczy zbieg, którego nie imały się kule, ponoć rozpłynął się na terenie zakładu. Sam Polch do dziś zbiera informacje o tym, co wydarzyło się tamtego dnia. Nadal jednak nie wie, kim byli trzej uciekinierzy i co planowali.
Wkrótce po tych wydarzeniach Urząd Bezpieczeństwa wysiedlił mieszkańców domu przy Okrzei 13. Budynek zburzono, a na jego miejscu wyrósł wysoki blok.
[srodtytul]Rzeźnia i port [/srodtytul]