Przesłanie książki zawiera się w tytule: „Manhattan Babilon". Zdaniem Lecha Majewskiego nowojorska wyspa, kwintesencja zachodniej cywilizacji, wolności i dobrobytu, chyli się ku upadkowi – na podobieństwo starożytnej metropolii, o świetności której świadczą jedynie zabytki. Jak w przeszłości upadek imperiów, tak i dziś katastrofa Wielkiego Jabłka będzie miała te same przyczyny: niegodziwość i zachłanność. Apokalipsa nadciąga, ocaleją tylko sprawiedliwi...
Podczas lektury miałam wrażenie, że czytam scenopis kolejnego wideoartu Majewskiego: fabuła podzielona na 65 rozdziałów; kalejdoskop sytuacji, scen i postaci; tempo nie pozwalające na oddech; montaż atrakcji (metoda Eisensteina, którą Majewski najchętniej posługuje się). Wrażeniu deja vu sprzyja też okładka, na której widnieje fotos z filmu „Krew Poety". Tak jak w wizualnych dokonaniach Majewskiego, bohaterowie „Manhattan Babilon" nie są pełnowymiarowymi postaciami. To sylwety, kukły. Przy ich pomocy owszem, można robić teatr – ale nie literaturę.