Właściwie nie miałam zamiaru pisać o „Likwidatorze – Sprzątaniu Polski”. Powód prosty: jakakolwiek krytyka komiksu może być odczytana jako odwet wzięty na Ryszardzie Dąbrowskim za przedstawienie kilku redaktorów „Rzeczpospolitej” w nader niekorzystnym świetle.
Jednak nie wytrzymałam, bo źle reaguję na chamstwo oraz kumulację wściekłości bez dania racji. Dąbrowski rzekomo reprezentuje komiksowy underground. Jest artystą bezkompromisowym i pozaukładowym, to pewne. Niby jajcarz, ale kipiący od agresji, którą wyładowuje w rysunkach. Samosąd i egzekucja, tu i teraz! Krwi, krwi, krwi! Prawem satyryków i twórców undergroundowych – a za takiego uważa się grafik – jest obśmiewanie postaci ze świecznika. W „Sprzątaniu Polski” przypuścił atak na medialny prawicowy areopag: Wildstein, Ziemkiewicz, Urbański, Terlecki, Cejrowski.
Karykatury owszem, zręczne. Lecz to jedyne, co grafik potrafi. W warstwie fabuły i dialogów jest finezyjny jak Gołota (nawiasem mówiąc jego równolatek) w amoku. Dąbrowski, obecnie czterdziestoletni absolwent Wydziału Artystycznego UMCS, wykreował postać Likwidatora dwanaście lat temu. Jego bohater ma niewiele cech oryginalnych. To kompilacja herosów z kilku sensacyjnych filmów. Bezwzględny i niezwyciężony terrorysta-ekolog w kominiarce, któremu w niektórych akcjach towarzyszy komandoska o aparycji Lary Croft.
Akcja właściwie nieistotna. Każda historyjka kończy się masakrą. Po rozwałce Likwidator obsiewa świeżą mogiłę trawą. I znów jest pięknie.
Teoretycznie, zamaskowany bohater broni natury. W istocie, manifestuje filozofię nienawiści. Oczyszcza Polskę z ludzkiego badziewia przy pomocy uzi, a przy okazji koryguje wiedzę historyczno-polityczną. Fanatyk-faszysta, z przyjemnością morduje ludzi, bo… zaśmiecają pejzaż. Wadzą mu niemal wszyscy. „…zagraniczni pedryle objeżdżający Polskę i promujący homosizm”, „pedo-femino-kur…– bohema artystowska”, „pier… żydowski układ gospodarczo-kulturalno-medialny” – by posłużyć się określeniami autora. Doprawdy, trzeba samozaparcia, żeby przebrnąć przez dymki zapisane gęstym maczkiem. Ich zawartość – to piorunująca mieszanka poglądowo-stylistyczna. Żar argumentacji podbijają wulgaryzmy, a do tego dochodzą błędy ortograficzne i składniowe.