Reklama

Życie jest dziełem sztuki

Najbardziej niedocenionym dziełem Andrzeja Bobkowskiego jest jego własna biografia.

Aktualizacja: 27.10.2013 09:04 Publikacja: 26.10.2013 16:39

Andrzej z matką Stanisławą jedną z dwóch najważniejszych kobiet w jego życiu

Andrzej z matką Stanisławą jedną z dwóch najważniejszych kobiet w jego życiu

Foto: Rzeczpospolita

Jako człowiek obdarzony niezwykłym poczuciem humoru, który prowadzoną przez siebie  pralnię nazwał „Duch Święty, Chlorcio i Spółka", zapewne doceniłby fakt, że w Internecie może znaleźć gotowe wypracowanie na temat swojej biografii i że jest w nim kilka błędów. A najbardziej komiczny to przypisanie mu studiów na nieistniejącej warszawskiej Szkole Górniczo-Hutniczej, które wzięło się ze sklejenia stołecznej Szkoły Głównej Handlowej z krakowską Akademią Górniczo-Hutniczą. Aż dziw, że reszta faktów w wypracowaniu, które od czegoś takiego się zaczyna, z grubsza się zgadza.

Urodził się w Austrii w 1913 roku – jak słusznie pisze autor ściągi – choć można by jeszcze dodać, że było to w październiku, a konkretniej w drugiej połowie miesiąca, czyli 27. Że urodził się „jako syn oficera", to również się zgadza, choć dobrze by było doprecyzować, że w owym czasie jego ojciec był wykładowcą uczelni wojskowej w Wiedniu, a w niepodległej Polsce dosłużył się stopnia generała. Że w ogóle pochodził Andrzej Bobkowski z tzw. dobrej rodziny. Np. jego stryj Aleksander był przed wojną wiceministrem komunikacji w sanacyjnym rządzie, to on stał za budową kolejki linowej na Kasprowy Wierch, co było zresztą powodem ogólnokrajowej awantury dotyczącej masowości turystyki w Tatrach. Ze strony matki miał z kolei koneksje artystyczne i spowinowacony był z Juliuszem Osterwą, twórcą najważniejszego przedwojennego teatru wileńskiej „Reduty", której działalność przez jakiś czas obserwował niejako od środka. Nietuzinkową postacią był też ojciec chrzestny Andrzeja Bobkowskiego, przyjaciel jego ojca Austriak Mathias Zdarsky, nazywany ojcem narciarstwa alpejskiego, organizator pierwszych zawodów w swoim kraju, człowiek, który na nartach przeprawił się przez Grenlandię.

Autor wypracowania o biografii Bobkowskiego słusznie pisze, że „gimnazjum ukończył w Krakowie", choć warto by dodać, że zaczynał je w Toruniu, a liczne przeprowadzki wiązały się ze zmianą służbowego przydziału ojca-wojskowego (Wilno, Modlin, Lida). A, no i koniecznie należy powiedzieć, że w szkole średniej poznał Barbarę Birtusównę, swoją przyszłą żonę. Później nie ukończył nieistniejącej Szkoły Górniczo-Hutniczej, lecz ekonomię na warszawskiej SGH. Jego „literacki debiut ma miejsce w 1935 roku – na łamach czasopisma „Tempo dnia". „Przed II Wojną Światową pisarz wraz z żoną emigruje do Francji" – czytamy dalej w wypracowaniu. „W czerwcu 1940 roku jest zmuszony do ewakuacji na południe Francji – przemyślenia z późniejszego okresu życia zawiera w swojej najsłynniejszej książce zatytułowanej »Szkice piórkiem«". Anonimowy badacz Bobkowskiego słusznie poświęca temu dziełu najwięcej miejsca, mieszając biografię z twórczością, co, jak zapewne wszyscy pamiętamy ze szkoły, jest zabiegiem typowym w tego rodzaju rozprawkach. W tym wypadku jest to jednak jak najbardziej uzasadnione, mówimy o dziele, którego tworzywem jest życie autora.

Liberalny reakcjonista

I to się wszystko w zasadzie zgadza, jednak gdybym miał dalej opowiadać o Bobkowskim w ten sposób, czułbym się jak niezapomniany profesor Pimko z „Ferdydurke" wykładający, dlaczego Słowacki wielkim poetą był. Może najlepiej oddać głos samemu pisarzowi, piszącemu dla Jerzego Giedroycia „Sinopsis życiorysu", ironiczną wersję swojej biografii.

„Ożenił się 26 grudnia 1938 roku i do dziś dnia nie rozwiedziony. Przyzwyczaił się. Żona nie. W marcu 1939 roku wyjechał do Francji, nie mogąc wytrzymać w rodzinnym środowisku i zrobiwszy wszystko, co w jego mocy, aby środowisko nie mogło wytrzymać z nim, co mu się absolutnie udało.

Reklama
Reklama

W chwili wybuchu wojny znajdował się w Paryżu i zawsze posłuszny świętym obowiązkiem wobec ojczyzny naszej najkochańszej, był jednym z pierwszych ochotników, którzy zgłosili się do Biura Werbunkowego Ochotników Armii Polskiej we Francji (...). Oczekując na powołanie do wojska i nie chcąc korzystać z pomocy społecznej, utrzymuje się z prania bielizny, założywszy polską pralnię dla uchodźców pod firmą »Monsieur Sans-Gêne, Chlorcio i S-ka«, w której obok obficie używanego chlorku, czyli żawelu, był jedynym pracownikiem. (...)

Minęła jesień, mija zima, a powołania do wojska jak ni ma, tak ni ma. Autor »Szkiców piórkiem«, chcąc jak najszybciej oddać życie w ofierze ojczyźnie, zjawiał się szereg razy w biurze poborowym, gdzie nieodmiennie zapewniano go, że wyjedzie do Bretanii następnym transportem, ale powołanie nie przychodziło. Należy przypuszczać, iż będąc spokrewniony blisko z osobami piastującymi wysokie stanowiska w przedwrześniowej klice rządowo-sanacyjnej, pachołki Sikorskiego uniemożliwiły mu wstąpienie do Polskich Sił Zbrojnych we Francji i pozbawiły jedynego przywileju prawdziwego Polaka, jakim jest zginięcie za ojczyznę w pierwszym szeregu, tyle razy, ile się da. Nie mogąc dalej kontynuować swego interesującego zajęcia praczki ze względu na reumatyzm rąk, którego nabawił się w tym zawodzie, wstąpił do francuskiej fabryki amunicji jako robotnik w lutym 1940, gdzie jednak bardzo szybko został zdegradowany ze stopnia pracownika wyspecjalizowanego (monoeuvre specialisé) do roli urzędnika przy Biurze Polskim w tejże fabryce, zatrudniającej ponad 400 robotników Polaków uchodźców. Ponieważ władał swobodnie językiem francuskim, dyrekcja francuska poleciła mu delikatne sprawy policyjne napływających ciągle do fabryki robotników polskich, wyposażonych często w fałszywe papiery celem przedostania się z Rumunii do Francji. Wystarczyło to, aby natychmiast został uznany przez swoich kolegów biurowych Polaków jako agent dwójki francuskiej, dzięki czemu miał bardzo miłe stosunki pracy. (...) Całą okupację przebył w Paryżu, zajmując się czarnym handlem, pisząc pomnikowe »Szkice piórkiem« i w chwilach wolnych od nicnierobienia zajmując się pracą społeczną i pomocą swoim rodakom. (...)

Od roku 1948 Bobkowski jest osiedlony w Gwatemali, Ameryka Środkowa, i do dziś dnia tam przebywa, będąc znanym i cenionym sklepikarzem w kołach handlowych tej republiki środkowoamerykańskiej. Przekonania polityczne: liberalny reakcjonista o realistycznym zabarwieniu antyintelektualnym z silnymi akcentami antykomunizmu i zoologicznej nienawiści do Rosji, wszczepionej mu przez ojca od dziecka".

Autor niniejszego artykułu doskonale rozumie, że musi wykonać uczciwie swą pracę i podać najważniejsze informacje na temat biografii bohatera, zamiast wyręczać się cytatami z autora „Szkiców piórkiem". Z drugiej zaś strony, podziwiając talent i dowcip Andrzeja Bobkowskiego (i nie dysponując podobnym), najchętniej zacytowałby cały tekst wysłany Giedroyciowi. Skracał go z prawdziwą przykrością. A zestawienie go z internetowym wypracowaniem (swoją drogą należy pogratulować gustu i wiedzy poloniście, który zadaje takie prace domowe) potraktował jako ciekawy eksperyment literacki, pokazujący, jak można pisać o tych samych faktach.

Prawie jak Che Guevara

A gdyby owe fakty uporządkować, to wyjdzie nam, co następuje: tuż przed wybuchem wojny 26-letni Andrzej Bobkowski wyjeżdża do Francji, wraz ze świeżo poślubioną żoną, nie mogąc sobie znaleźć miejsca w Polsce, mimo koneksji i wszechstronnego wykształcenia. Już wtedy wykazuje się niezwykłą intelektualną niezależnością, co jedna z ciotek komentuje, że tak bardzo nie pasuje do swojej rodziny, iż równie dobrze mógłby się nazywać Rosencrantz. Po wybuchu wojny, mimo że nie ma żadnych złudzeń co do tego, jak skończy się atak na Polskę, próbuje zaciągnąć się do wojska. Nieskutecznie. Czy zdecydował o tym organizacyjny bałagan, czy też pokrewieństwo z przedstawicielami „kliki rządowo-sanacyjnej", jak pół żartem, pół serio pisze w swoim „Sinopsisie", o to mniejsza. Efekt jest taki, że zostaje w Paryżu na niemal 10 lat, choć francuska stolica miała być tylko przystankiem w drodze do Argentyny, gdzie miał załatwioną pracę. Początkowo usiłuje prowadzić pralnię, później zatrudnia się w fabryce amunicji. I temu właśnie zawdzięczamy jedno z największych arcydzieł XX-wiecznej prozy polskiej, „Szkice piórkiem", których znaczna (i najwspanialsza) część powstała w czasie ewakuacji na południe Francji. Bobkowski ponad trzy miesiące przemierza kraj rowerem w towarzystwie niejakiego Tadzia, prostego chłopaka z warszawskiej Pragi, obserwując upadek Francji, którą miał do tej pory za ojczyznę europejskiego ducha. Po powrocie do Paryża usiłuje jakoś wiązać koniec z końcem, trochę handluje, trochę pracuje, trochę wspomaga rodaków mieszkających w stolicy Francji, zdaje się też, że próbuje robić coś w konspiracji, ale o tym wiadomo niewiele. Po wojnie jest podobnie. Praca dla polskiej YMCA, działalność wydawnicza, współpraca z organizacją Wolność i Demokracja, biurem II Korpusu oraz, to szczególnie ważne, rodzącą się „Kulturą". Myśl o powrocie do kraju nawet nie przyszła mu do głowy, jako że co do zamiarów Stalina i co do natury komunizmu nigdy nie miał żadnych złudzeń. Mimo to przed rokiem 1950 zdarzyło mu się coś wydrukować nad Wisłą, w „Tygodniku Powszechnym" i „Twórczości". Były nawet, nierealne jak się okazało, plany wydania w kraju „Szkiców piórkiem".

Mogło się wydawać, że w polskim Paryżu Bobkowski znalazł swoje miejsce. W „Kulturze" oczywiście. A jednak w czerwcu 1948 wsiada, wraz z żoną, 400 kilogramami bagażu i 150 dolarami, na statek „Jagiełło", by na zawsze opuścić Europę i osiedlić się w Gwatemali, o której w zasadzie nic nie wie. Nie zna języka. Nie ma pracy. Bobkowscy w końcu osiedlają się w stolicy, pierwsza zajęcie znajduje Basia. Dekoruje sklepowe wystawy i uczy dzieci plantatorów. Andrzej w końcu zakłada sklep modelarski. W 1957 ukazują się „Szkice piórkiem", jedyna książka wydana za życia autora, a rok później Bobkowski zapada na raka mózgu. Umiera w roku 1961. Basia, którą potem ktoś nazwie Penelopą z Gwatemali, przeżyje go o 21 lat, pielęgnując pamięć o mężu i próbując wydać jego wszystkie teksty.

Reklama
Reklama

Tyle napisałby autor nieco solidniejszego wypracowania niż to, które można znaleźć w Internecie. Ale napisać to, co powyżej, to nic nie napisać. A żeby napisać to, co należy, trzeba by talentu autora „Szkiców piórkiem" i objętości tej książki. W tekście prasowym na przypadające właśnie stulecie urodzin da się powiedzieć jednak rzecz podstawową: biografia jest najbardziej niedocenionym dziełem Andrzeja Bobkowskiego. Musi wręcz dziwić, że w zalewie publikacji rocznicowych nikt nie zdecydował się na spisanie życiorysu pisarza. Przecież to gotowy scenariusz pasjonującego filmu. O potrzebie wolności, wielkiej miłości, strasznym dramacie, a do tego w pięknych plenerach. Wyobrażam to sobie jako obraz w stylu „Dzienników motocyklowych" Waltera Sallesa, według zapisków Ernesto Che Guevary.  Obraz, który nigdy nie powstanie, bo polskie kino specjalizuje się w produktach poświęconych ludziom, którzy nie istnieją i pozbawieni są właściwości.

Spójrzmy zresztą na to nawet nie okiem filmowego narratora, ale współczesnego tzw. twórcy sztuk wizualnych i potraktujmy biografię Bobkowskiego jako instalację, którą można by pokazać w galerii, skupiając się na kluczowych momentach.

Rower jako narzędzie poznania

Weźmy pierwszy z nich. Rowerową wyprawę z wiosny i lata 1940 roku. Czyż to nie efektowny performance? Andrzej Bobkowski i Tadzio. Don Kichot i Sancho Pansa jadą na dwóch kółkach przez Francję, zwiedzając kraj i nie przejmując się tym, że gdzieś niedaleko przebiega jakiś front. Że nadciągają Niemcy, o których co nieco przecież już wiadomo, choć oczywiście nie wszystko. I jednocześnie intensywność doznawania świata i oglądu rzeczywistości jest w poświęconych tej włóczędze zapiskach tak duża, że Roman Zimand (który wiele zrobił dla popularyzacji dzieł pisarza) esej o „Szkicach piórkiem" chciał zatytułować „Rower jako narzędzie poznania". Ile trzeba mieć w sobie wewnętrznej wolności, jakim trzeba być artystą życia, by tak myśleć i tak pisać w takich okolicznościach?!

A teraz odsłona druga. Statek „Jagiełło", jakże intrygujący przypadek, że właśnie na polskim okręcie ucieka Bobkowski z Europy. Bo przecież najpierw uciekł od Polski. On, który należał przecież do przedwojennej elity, zarówno pod względem urodzenia, jak i wykształcenia. Co dokładnie zdecydowało, nie jest jasne, ale pewne jest, że bardzo go tamta Polska uwierała. I że dostrzegał na horyzoncie jej zbliżający się koniec. Więc najpierw uciekł z kraju, bo choć przedstawiał siebie jako kosmopolaka i pisał, że „orzeł polski czy inne ptaszysko jest mi już zupełnie obojętne", to w istocie był Polakiem do szpiku kości, a teraz ucieka z Europy. On, Europejczyk w każdym calu, poliglota i erudyta, uważający się za spadkobiercę wartości oświecenia, sądzi, że Stary Kontynent gnije. Że przeżarty jest negatywnymi skutkami kolektywizmu i totalitaryzmu. Że zakończenie wojny wcale nie jest oznaką wielkiego renesansu, że ta wojna była oznaką śmiertelnej choroby i że obserwujemy początek końca. Zdaniem Bobkowskiego prawdziwe życie jest gdzie indziej. W Ameryce, witalnej i pełnej optymizmu, gdzie obowiązują uczciwe reguły gry, jednakowe dla wszystkich. Czy jest zawiedzionym kochankiem Europy? Być może, ale czyż nie ma racji? Czy w drugiej połowie XX stulecia nie było przypadkiem tak, że to z Ameryki przychodziły pozytywne impulsy dla świata i że Stary Kontynent, najbogatszy w swojej historii, jest dziś też pogrążony w głębokim kryzysie, który dotyczy przede wszystkim wartości, bo przecież nie pieniędzy? Choć, oczywiście, wybór Gwatemali na cel emigracji w tej sytuacji wydaje się w najlepszym razie dyskusyjny, naturalny wydawałby się raczej wyjazd do USA. Ale i w biednej środkowoamerykańskiej republice potrafi Bobkowski odnaleźć swoje miejsce. Jest mu bardzo ciężko, ale wolność zawsze ma swoją cenę. Po trzech tygodniach rejsu schodzi z pokładu „Jagiełły" w Panamie, ma 35 lat i musi zaczynać od zera. Niezły happening, prawda?

I wreszcie odsłona trzecia. Jest rok 1957. W Paryżu, 12 lat po zakończeniu wojny, ukazują się „Szkice piórkiem", które sam autor uważa za swoje opus magnum. Książka, pierwsza w jego dorobku, wywołuje zachwyty krytyki. Bobkowski zostaje doceniony po obu stronach żelaznej kurtyny. Wreszcie, po latach katorżniczej pracy, jakoś radzi sobie też finansowo. Jego sklep przynosi w miarę przyzwoite dochody. Może sobie nawet pozwolić na wyjazdy na zawody modelarskie do Stanów Zjednoczonych i do Szwecji. Wtedy dopada go choroba, w tamtych czasach w zasadzie nieuleczalna, choć i dziś nie jest łatwo wyleczyć raka mózgu. Bobkowski, któremu sukces „Szkiców" zapewne dałby wtedy mocny impuls do pisania kolejnych książek, mimo że zmaga się ze straszliwym cierpieniem, próbuje tworzyć. Jest przy nim wiernie towarzysząca mu w niełatwych życiowych decyzjach, oddana do granic możliwości, Basia. Wyrok zostaje odroczony o trzy lata. W roku 1961 pisarz umiera jako autor jednej wydanej książki, w zasadzie 48-letni debiutant, o którym wszyscy, którzy rozumieją literaturę, wiedzieli, że dysponuje skalą talentu sytuującą go na szczycie polskiego parnasu.

Gdyby biografia Bobkowskiego była dziełem sztuki, jakie byłoby jej przesłanie? Może chodzi w niej o to, że życie jest silniejsze niż wszelkie ludzkie konstrukcje intelektualne, nawet te, które intelektualizm odrzucają, jak było to w przypadku autora „Szkiców piórkiem"? A może o to, że sztuka ma czasem moc ocalania? Albo o to, że nie da się zdobyć całkowitej wolności, bo nigdy nie będziemy wolni od samych siebie. Szczerze mówiąc, przychodzą mi do głowy same banały. Jestem jednak pewien, że Andrzej Bobkowski potrafiłby na to pytanie odpowiedzieć błyskotliwie.

Jako człowiek obdarzony niezwykłym poczuciem humoru, który prowadzoną przez siebie  pralnię nazwał „Duch Święty, Chlorcio i Spółka", zapewne doceniłby fakt, że w Internecie może znaleźć gotowe wypracowanie na temat swojej biografii i że jest w nim kilka błędów. A najbardziej komiczny to przypisanie mu studiów na nieistniejącej warszawskiej Szkole Górniczo-Hutniczej, które wzięło się ze sklejenia stołecznej Szkoły Głównej Handlowej z krakowską Akademią Górniczo-Hutniczą. Aż dziw, że reszta faktów w wypracowaniu, które od czegoś takiego się zaczyna, z grubsza się zgadza.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Reklama
Literatura
Jedyna taka trylogia o Polsce XX w.
Literatura
Kalka z języka niemieckiego w komiksie o Kaczorze Donaldzie zirytowała polskich fanów
Literatura
Neapol widziany od kulis: nie tylko Ferrante, Saviano i Maradona
Literatura
Wybitna poetka Urszula Kozioł nie żyje. Napisała: „przemija życie jak noc: w okamgnieniu.”
Literatura
Dług za buty do koszykówki. O latach 90. i transformacji bez nostalgii
Materiał Promocyjny
Jak sfinansować rozwój w branży rolno-spożywczej?
Reklama
Reklama