Gdyby komuś przyszło do głowy oceniać ich atrakcyjność kropelkami adrenaliny – przy „Twierdzy" trzeba by umieścić symbol sporego kanistra.
Dlaczego? Proszę, oto pierwsza z rzędu próbka: „Walki rozlały się na wiele dzielnic miasta. Trzeba było ściągać komandosów z innych części kraju. Utworzono most lotniczy. Samoloty transportowe przelatywały nisko nad ulicami kipiącymi od rozruchów. Dowożone nimi posiłki wprost z lotniska wojskowego spieszyły na pomoc oddziałom". Berlin? Belfast? Teheran? Nie: Wrocław, ulica Świdnicka, pierwsze lato wojny polsko-jaruzelskiej.
W dobrej powieści sensacyjnej obok opisu starć na dużą skalę powinno znaleźć się miejsce również na pojedynki, grę wywiadów, szczyptę technik wojskowych. Nie zabrakło ich i na stronach reportażu Igora Jankego. Solidarność Walcząca, o której traktuje jego opowieść, w połowie lat 80. drukowała połowę łącznego nakładu czasopism podziemnych, namierzała milicyjne rozmowy w eterze za pomocą urządzeń skanujących, o dwie generacje lepszych niż sprzęt radziecki, prowadziła osłonę kontrwywiadowczą swoich przywódców i rozpracowywała kierownictwo dolnośląskiej SB. A nastolatki ćwiczyły się pod jej okiem w „grach ulicznych", od malowania kotwic i kolportażu po mieszanie w odpowiednich proporcjach benzyny, żelatyny i nafty w butelkach zapalających.
Tak, jest w tej opowieści materiał na pół tuzina filmów – i po jej lekturze nie mieści się w głowie, że dotąd ich nie nakręcono. Może stanie się to, kiedy któryś z zachodnich scenarzystów weźmie do ręki „Twierdzę". Ale czy rzeczywiście straciliśmy jedynie szansę na ujrzenie Bruce'a Willisa ciskającego petardę w trybunę pierwszomajową?
Po doczytaniu książki do końca początkowe uczucie dumy zmienia się w gorycz. Reportaż okazuje się nie tylko budzić wielkie emocje, ale i prowadzić do pytań o niedokonane wersje przeszłości. Historie alternatywne zwykle pisane są z rozmachem: na początek konieczne jest co najmniej zwycięstwo III Rzeszy (jak w niedościgłym „Vaterlandzie" Roberta Harrisa) albo triumf jazdy polskiej na Kremlu, żeby autor mógł piętrzyć kolejne paradoksy. Okazuje się jednak, że wystarczy odtworzyć dzieje i sukcesy zapomnianej niemal formacji, by niemal niedostrzegalnym ruchem, jak w judo albo w szermierce, zasiać w umyśle czytelnika wątpliwość: zaraz, a gdyby Solidarność Walcząca miała cokolwiek więcej do powiedzenia w rozstrzygającym roku 1989? I jak to się stało, że nie miała do powiedzenia nic? Komu udało się ją rozbroić, zmarginalizować i ośmieszyć?