Seong-Jin Cho od czasu konkursu ma w Polsce licznych fanów, a tamten triumf bardzo mu pomógł w karierze. Obie wydane u nas płyty z zapisem konkursowych występów świetnie się sprzedawały co dało Koreańczykowi kontrakt z Deutsche Grammophon. A po zwycięstwie rozpoczął długą trasę koncertową po świecie, która zaowocowała kolejnymi propozycjami występów.
26-letni obecni Seong-Jin Cho przestał więc być artystycznym debiutantem. Teraz wrócił do Warszawy, by 1 października zainaugurować cykl „Przed wielkimi konkursem” zorganizowany zamiast przełożonego z powodu pandemii na rok 2021 kolejnego Konkursu Chopinowskiego. Słuchając jednak obecnego występu w Filharmonii Narodowej zastanawiałem się, czy teraz Seong-Jin Cho byłby w stanie zwyciężyć.
Z chopinowskiego repertuaru zagrał dwa scherza: h-moll i b-moll. Oba potraktował tak samo, pędząc przez nie niemal z prędkością światła. Czasami tylko lekko zwalniał, choćby wówczas gdy w Scherzo h-moll Chopin wplótł motyw z kolędy „Lulajże Jezuniu”. I okazywało się, że Koreańczyk potrafi być również lirykiem. Tym niemniej w takiej interpretacji ginie mnóstwo detali, które należy odnaleźć w nutach.
Po wysłuchaniu całego recitalu trzeba uznać, że Seong-Jin Cho to pianista, któremu żaden utwór nie sprawia trudności technicznych. Gra pięknym dźwiękiem, umie bawić się barwą, a w różnorodnych pasażach każda nuta jest jednakowo słyszalna. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że lubi gnać niczym kolejowa torpeda, która z rzadka dostrzega jakiekolwiek przystanki. Nieustanny pęd utrudnia zaś dotarcie do istoty utworu, do zrozumienia jego formy. Tak było w przypadku „Humoreski” Schumanna.
Przy takim podejściu po trzech utworach trzeba było stroić fortepian. To, co wydarzyło się potem, okazało się natomiast znacznie lepszej jakości. Zwłaszcza młodzieńcza Sonata fortepianowa Albana Berga z 1909 r. była przykładem ładnego muzykowania, wrażliwości i subtelności.