Lalki i 25 ruchów na sekundę

Rozmowa z Adamem Wyrwasem, animatorem bajki ubiegającej się o Oscara 2008

Aktualizacja: 25.01.2008 12:18 Publikacja: 25.01.2008 01:34

Lalki i 25 ruchów na sekundę

Foto: Reporter

Rz: Co takiego ma w sobie „Piotruś i wilk”, że zebrał już kilka międzynarodowych nagród, a teraz walczy o Oscara?

Adam Wyrwas:

Wyróżnia się oryginalnością. Choć dziś powstaje wiele animacji lalkowych (wystarczy wspomnieć słynne ostatnie filmy Tima Burtona) – to tę cechuje ciekawa, zdaniem krytyków, chropowatość. Mimo że postacie są bardzo realistyczne – ich buzie i ręce zrobiono z silikonu, by wyglądały prawdziwie – nie są tak delikatne i gładkie jak lalki w animacjach robionych w USA i na zachodzie Europy. Tu widać, że ulepił je człowiek. Poza tym ogromną siłą filmu jest narracja, wyłącznie muzyczna. W dawkowaniu dźwięku stosowaliśmy jednak częste przerwy. Ciszą także się gra, a w bajce dla dzieci świetnie buduje ona napięcie. Wreszcie scenografia. To, co zrobił Marek Skrobecki, jest majstersztykiem. Stworzył las o długości 22 metrów i szerokości 16 metrów. W nim tysiące krzewów i drzew, prawdziwa trawa i kamienie. Każde z drzewek miało gałązkę wetkniętą w wywiercony wcześniej otworek. Gałązki i pnie spreparowano z prawdziwych, rosnących naturalnie i zakonserwowano żywicami, by scenografia przetrwała kilka miesięcy produkcji. Benedyktyńska robota. Z samych tylko zbliżeń tych rekwizytów powstałby bardzo ciekawy film.

Po co ten wręcz nadrealizm w bajce?

Jest bliższy rzeczywistości. Wielokrotnie spotykam się ze stwierdzeniem, że równie dobrze w filmie mogliby zagrać prawdziwi aktorzy, a akcja rozgrywać się w naturalnym lesie. Ludziom nie udaje się jednak stworzyć na planie tak bajkowej atmosfery, jaką daje udział lalki. Lalka, nawet hiperrealistyczna, żyje zupełnie innym życiem. Widać, że jest animowana. Dzięki temu odrealnia się przedstawiany świat i efekt baśniowości jest gwarantowany.

Jak animował pan Piotrusia?

Od początku swojej kariery zastanawiam się, dlaczego w ogóle wykonuję swój zawód. Z natury jestem cholerykiem i cechuje mnie brak cierpliwości w stosunku do innych. A tu należy poruszyć animowaną postacią, jego ręką lub nogą, 24 lub 25 razy, by uzyskać jedną sekundę filmu. Jedno ujęcie robi się czasem dwa, trzy dni. „Piotruś i wilk” złożony jest z 420 ujęć i trwa 30 minut. Kiedy jednak jestem na planie filmowym, zupełnie inaczej odczuwam czas – kilka godzin upływa mi jak kilka minut. Pragnienie ożywienia martwych przedmiotów niesamowicie dopinguje. Mój Piotruś miał kilka główek – jedną z twarzą tzw. neutralną, inną z podekscytowaną, złą itd. Podchodziłem do niego tysiące razy, by zmienić jego charakter lub przesunąć go choćby minimalnie. Myślę jednak, że końcowy efekt był tego wart.

Myśli pan, że młody widz doceni, że była to tak żmudna praca?

Z pewnością nie. Chyba że wiedzę na ten temat przekaże mu rodzic lub nauczyciel. Inaczej, dopóki nie znajdzie się na planie filmowym i nie zobaczy, jak to wygląda, nie ma świadomości procesu powstawania animacji. Z drugiej strony jednak, gdy dzieci przychodzą oglądać nas przy pracy, szybko się nudzą. Tu, według nich, przez wiele godzin po prostu nic się nie dzieje. Dlatego dobrym pomysłem są sprawnie zmontowane minireportaże z filmowego planu dołączane do bajki na DVD.

Czy animowana bajka bez słów może dziś wychowywać?

Głęboko w to wierzę. Zwłaszcza jeśli posiada tak wyraźny przekaz jak „Piotruś i wilk”. Tu Piotruś z zastraszonego i smutnego chłopaczka przekształca się w lokalnego bohatera. Dorasta i dojrzewa na naszych oczach, a do tej przemiany przyczynia się przyjaźń.

Jaką przewagę ma animacja lalkowa nad rysunkową?

Przede wszystkim estetyczną. Nie musi być teatrzykowa. Już dawno osiągnęła pod względem oddania ruchu takie możliwości jak film aktorski. Grafika komputerowa tymczasem, która jest dziś w przewadze i promuje się na całym świecie, nadal nie jest perfekcyjna. „Shrek”, który jest dobrą i zabawnie opowiedzianą historią, gdyby był zrobiony w lalce, byłby po prostu piękniejszy. Kosztowałby jednak co najmniej dwa razy więcej.

A co pan myśli o współczesnej rodzimej animacji dla dzieci?

Już dawno przestała istnieć. Miałem okazję zrobić kilkanaście reklam lalkowych. Włodarze zamawiający reklamy i posiadający dużo gotówki chcieli robić także filmy lalkowe. Niestety, w Polsce ciągle panuje przekonanie, że animację można zrobić za parę groszy. Mało kto zdaje sobie sprawę, że np. Tim Burton, realizując „Corpse Bride” („Gnijąca panna młoda” – red.), dysponował budżetem 88 milionów dolarów. Nie twierdzę, że filmy w Polsce mają powstawać za tak duże pieniądze. Na tym polega nasza konkurencyjność, że jesteśmy tańsi niż wykonawcy w studiach amerykańskich czy zachodnioeuropejskich. Ale fantastyczni twórcy, którzy mają pomysły na piękne bajki, wycofują się z zawodu, bo nie są w stanie z niego żyć lub nie mogą zdobyć funduszy na swoje projekty. Musi się zmienić nasze wyobrażenie o animacji. Dziś nikt już nie chce robić Misiów Uszatków. One miały swój czas. Teraz lalki robi się inaczej.

Czyli gdyby nie brytyjskie pieniądze to tak piękny film jak „Piotruś i wilk” nie powstałby?

Nie.

Półgodzinną animację lalkową wyreżyserowała Suzie Templeton na podstawie baletu Sergiusza Prokofiewa. Film jest koprodukcją polsko–brytyjską, ale niemal w całości powstawał w łódzkim studiu Se-Ma-For, a Polacy stanowili 90 proc. ekipy na planie filmowym. Głównym animatorem lalek był Adam Wyrwas, scenografię stworzył Marek Skrobecki (pracował m.in. przy filmie Stevena Spielberga „Lista Schindlera”), współautorem zdjęć jest Mikołaj Jaroszewicz, a cyfrowe, postprodukcyjne opracowanie bajki wykonał Kamil Polak.

„Piotruś i wilk” to historia dziesięcioletniego chłopca, który wychowywany przez surowego dziadka wiedzie samotne, ubogie życie na skraju miejscowości nękanej przez grasującego w okolicy wilka. W pewnym momencie wymyka się poza granice miasta, a towarzyszą mu przyjaciele: ptak, kaczka i kot. Natyka się oczywiście na bezlitosnego drapieżnika. I ten kulminacyjny moment jest chyba najlepszą sceną filmu. Mamy tu nie tylko pojedynek dobra ze złem, ale i pojedynek dźwięków. W adaptacji baletu Prokofiewa bowiem, podobnie jak w utworze oryginalnym, każdy bohater przedstawiany jest przez inny instrument muzyczny.

Filmu nie ma w kinach. Można go kupić na DVD. Adresowany jest do dzieci starszych, w wieku 7 – 11 lat.

m.j.-l.

Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla