Rz: Co takiego ma w sobie „Piotruś i wilk”, że zebrał już kilka międzynarodowych nagród, a teraz walczy o Oscara?
Adam Wyrwas:
Wyróżnia się oryginalnością. Choć dziś powstaje wiele animacji lalkowych (wystarczy wspomnieć słynne ostatnie filmy Tima Burtona) – to tę cechuje ciekawa, zdaniem krytyków, chropowatość. Mimo że postacie są bardzo realistyczne – ich buzie i ręce zrobiono z silikonu, by wyglądały prawdziwie – nie są tak delikatne i gładkie jak lalki w animacjach robionych w USA i na zachodzie Europy. Tu widać, że ulepił je człowiek. Poza tym ogromną siłą filmu jest narracja, wyłącznie muzyczna. W dawkowaniu dźwięku stosowaliśmy jednak częste przerwy. Ciszą także się gra, a w bajce dla dzieci świetnie buduje ona napięcie. Wreszcie scenografia. To, co zrobił Marek Skrobecki, jest majstersztykiem. Stworzył las o długości 22 metrów i szerokości 16 metrów. W nim tysiące krzewów i drzew, prawdziwa trawa i kamienie. Każde z drzewek miało gałązkę wetkniętą w wywiercony wcześniej otworek. Gałązki i pnie spreparowano z prawdziwych, rosnących naturalnie i zakonserwowano żywicami, by scenografia przetrwała kilka miesięcy produkcji. Benedyktyńska robota. Z samych tylko zbliżeń tych rekwizytów powstałby bardzo ciekawy film.
Po co ten wręcz nadrealizm w bajce?
Jest bliższy rzeczywistości. Wielokrotnie spotykam się ze stwierdzeniem, że równie dobrze w filmie mogliby zagrać prawdziwi aktorzy, a akcja rozgrywać się w naturalnym lesie. Ludziom nie udaje się jednak stworzyć na planie tak bajkowej atmosfery, jaką daje udział lalki. Lalka, nawet hiperrealistyczna, żyje zupełnie innym życiem. Widać, że jest animowana. Dzięki temu odrealnia się przedstawiany świat i efekt baśniowości jest gwarantowany.