Mieszkanie państwa Kulczyńskich ma postmodernistyczny charakter. Wnętrze zostało całkowicie przerobione przez pana domu – wyburzył wszystkie ściany, wprowadził nowe podziały przestrzeni, wbudował kominek, połączył dwa poziomy schodami przypominającymi rzeźbę. Potem ta przestrzeń obrastała w przedmioty i ozdoby z najróżniejszych bajek.
Najlepszy widok na schody jest z jadalni. Tu zebrały się zabytki. W komodzie zastawa Rosenthala, na stole misternie haftowany obrus, z sufitu zwisa secesyjna lampa. Na ścianie obrazy z międzywojnia – po przodkach. Kobiecy akt pędzla Wojciecha Weissa sąsiaduje ze szkicem Karola Tichego „Niepodległość”: rozebrana dziewoja, alegoria Polonii, zagrzewa rycerza do walki.
Pozostałe obrazy, rozmieszczone w całym domu, są rozmaitego pochodzenia – jedne odziedziczone po familii, inne kupione, jeszcze inne – wykonane na miejscu podczas imprezy. Bo zbiór Kulczyńskich to nie tyle kolekcja, ile wypadkowa ich życia i bycia. Gniazdo wymoszczone tym, co samo w ręce wpadło.
– Nie projektowaliśmy urządzenia mieszkania – zdradza Bożena. – I nadal nie kupujemy niczego z rozmysłu, tylko pod wpływem impulsu. Wszystko, co nas otacza, to wybory emocjonalne. Decydowały o nich znajomości z artystami, wystawy, rodzinne schedy. Słowem, zbiorowa kreacja miejsca.
Wystrój pokoi jest produktem ubocznym działalności Galeria Opera. Większość mebli i ozdób sama przyszła. Spotkania z autorami często odbywają się w domowym zaciszu. Tu rodzą się pomysły, a potem odbywają narady nad próbnymi egzemplarzami. I na ogół wzorcowe modele zostają na zawsze. Szefowa Opery nie ma serca wyrzucać prototypów, choćby niedoskonałych. Nie pozbywa się nawet rzeczy uszkodzonych. Przygarnia brzydkie kaczątka designu, oswaja w codziennym życiu. Coś im dodaje, z czymś łączy. Pięknieją i bez kompleksów współżyją ze sztuką „czystą”. Też są niepowtarzalne.