Zaczyna się bardzo obiecująco. „Work that” to Blige w najlepszym wydaniu: mocna, wyleczona z kompleksów, wyciąga rękę do dziewczyn takich jak ona przed laty. Potężny bit działa jak mobilizujący kopniak. Blige śpiewa: „Obudź się, wydeptuj własną ścieżkę i na nikogo się nie oglądaj”. W ciężkiej perkusji i wysokich tonach artystki czuje się triumf, ale nie wyższość. Ona twardo chodzi po ziemi, a raczej po ulicy – rapuje ostro i precyzyjnie. Brzmi pewnie, bo teraz jest Grown Woman – kobietą dojrzałą. Ma do zaoferowania wszystko, czego mężczyzna mógłby chcieć – seksapil, mądrość i charakter.

I powody do szczęścia – muzyka uwolniła ją i zaprowadziła na szczyt. Eksplodująca radością „Just Fine” jest najlepszym utworem – przemyślaną, finezyjnie skonstruowaną zabawą z „Don’t Stop Till You Get Enough” Michaela Jacksona. To nie przeróbka, ale całkiem nowa piosenka dorównująca Jacksonowej energią i lekkością. Niestety tu ekscytujące momenty się kończą. Dalej jest głównie stara, sprawdzona Blige – potężne podkłady zmontowane ze sterylnych dźwięków. Nie ma ani jednego naturalnego szmeru, nieproszonego tonu. Są za to „barokowe” wokale, Blige śpiewa głośno i melodramatycznie. W piosenkach brakuje przestrzeni, chwilami przytłaczają. Weselszym przebłyskiem jest „Till the Morning”, pośrednio wzorowana także na Jacksonie, bo nagrana z Pharrellem Williamsem, naśladowcą Michaela. I choć Williams wyszedł z mody, wie, jak zmusić Blige, by śpiewała lżej i delikatniej. Polecam też „Talk to Me” – tradycyjną i bardzo kobiecą kompozycję. Aretha Franklin może być o swoje dziedzictwo spokojna.