Klub Progresja co prawda nie pękał w szwach, ale blisko 500 osób zgotowało amerykańskiej grupie przyjęcie iście przedświąteczne. Osiem lat koncertowania zrobiło swoje – Chimaira zabrzmiała idealnie selektywnie i potwornie ciężko. Mieszkańcy Cleveleand zafundowali słuchaczom stutonowe, gitarowe przestery, potężną sekcję rytmiczną i doskonałą technikę.
Zaproponowali utwory powstałe w trakcie całej swojej kariery. Na prawie 70-minutowy koncert złożyły się m.in. „No Reason To Live”, „Cleansation”, „Nothing Remains” i „Ressurection”.
Chimaira od pierwszego dźwięku zjednała sobie publiczność. Szaleństwom pod sceną nie było końca. Efekt? Kilka porozbijanych głów. Jednak, zdaniem uczestników koncertu, było warto.
W cieniu amerykańskiej gwiazdy nowoczesnego metalu pozostały supportujące ją grupy.
O otwierających koncert Finach z Dead Shape Figure powiedzieć można tylko tyle, że dobrze rokują. Jedynym godnym zapamiętania akcentem ich występu było wykonanie utworu „Davidian” Machine Head z gościnnym udziałem wokalisty stołecznego Hedfirst.