To, co piszę, jest prośbą i próbą wytłumaczenia pewnej sprawy. Chodzi o posypywanie makaronu serem parmigiano‚ zwanym z polska parmezanem.
Związek‚ prawie małżeński‚ cacio e maccheroni, czyli tartego sera i makaronu, istnieje od zawsze. Nie musi w nim być prawdziwy‚ wspaniały parmezan‚ ale zależnie od regionu i sosu ser z owczego mleka pecorino czy‚ na Sycylii, caciocavallo itd. Nieraz ser dodaje się do sosu w trakcie przygotowania. Tak jest w wypadku genueńskiego pesto‚ gdzie powinien się pojawić dobrze dojrzały pecorino z Sardynii, czy też w sosie carbonara‚ w którym powinien zagościć parmezan.
Tam, gdzie ser nie jest składnikiem samego sosu, powinien być podany‚ uprzednio utarty‚ w naczyniu drewnianym lub szklanym z przykrywką (żeby nie wysechł). Jako dodatek do wyboru, a nie jako przymus.
Tak to robimy we Włoszech‚ zarówno w domu, jak i w restauracji. Ten dobry obyczaj powinien obowiązywać w każdej restauracji‚ która ma pretensję do nazywania się włoską‚ czy nawet‚ pozwolę sobie powiedzieć‚ w każdym lokalu‚ w którym podaje się makaron. Jeżeli nie chcemy trzymać gotowego tartego parmezanu na stole‚ to powinno się przynajmniej spytać, czy gość życzy sobie dostać makaron już posypany parmezanem‚ czy nie.
Do napisania paru słów na ten temat skłoniła mnie wizyta w kawiarni hotelu Bristol.