Na placu między Halami a muzeum trwał wyścig o uwagę przechodniów zdobywaną zręcznymi chwytami. Obok, w galeriach, odbywał się popis najnowocześniejszych koncepcji wystawienniczych.
W ostatnich latach cyrk na Beaubourgu (to w tej dzielnicy stoi Centrum Pompidou – red.) oklapł, zbladł. W innych cywilizowanych miejscach świata publiczność straciła zainteresowanie popisami rodem z lunaparku.
Natomiast wciąż sprawdza się siła przyciągania przebierańców „stylowych”, nawiązujących wyglądem do charakteru obiektu, pod którym rezydują. „Średniowieczni” trubadurzy zawsze będą mile widziani na podwórcu zamku Warwick, mozartopodobni naganiacze – w okolicy wiedeńskiej opery, a arlekin w maskach nad Canal Grande.
Niedawny weekendowy wypad do Krakowa wprawił mnie w zdumienie. Takiego natężenia przebierańców w stylu zupełnie nie a propos nie widziałam dotychczas nigdzie.
Piękna pogoda, tłumy turystów i lokalnych niedzielnych spacerowiczów, a między nimi – cudaki, klauni, samorodni artyści i wszelkiej maści naciągacze. Nie powiem, było to nawet malownicze. Jakbym znalazła się w wesołym miasteczku. Brakowało karuzeli, huśtawek i diabelskiego młyna. Zresztą nie wątpię, że wkrótce ktoś na taki pomysł wpadnie – przecież Rynek Główny to całkiem spory plac. Można by sporo zarobić…